W całej tej aferze z patoinfluenserami wykorzystującymi dzieci w powodzi pudelkowych newsów tonie podstawowe pytanie: jak to możliwe, że tacy kolesie stali się gwiazdami i milionerami w wieku czasem kilkunastu-dwudziestu lat?
Kiedyś, żeby wcisnąć reklamę trzeba było też opakować ją jakimś produktem, np. czasopismem. Były też słupy reklamowe, ale to nie one same w sobie stanowiły podstawę działalności firm reklamowych. Raczej podłączały się do jakiegoś wagonika, dostarczającego ludziom mniej lub bardziej wartościowe dla nich treści.
W obecnej fazie kapitalizmu sam słup ogłoszeniowy, a tym zasadniczo jest tego rodzaju „influenser”, zautonomizował się i stał się ulubioną formą dostarczania reklam. To nie reklama jest dodatkiem do treści, ale treść jest dodatkiem do potoku reklamowego.
Kiedyś krążył taki żart, że wkrótce Polsat zapowie, że reklamy będą rzadziej przerywane przez filmy. No, więc dożyliśmy czasów w których w zasadzie już nie wiadomo gdzie kończy się zasadnicza treść a zaczyna reklama.
Zauważcie, że obecnie ta sama osoba, która prowadzi np. kanał na YouTube zwykle bez jakiejś planszy, czy dłuższej przerwy płynnie przechodzi do reklamowania produktu czy innej usługi w rodzaju VPN, który cię „ochroni przed zagrożeniami”. Tak się dzieje nawet na w miarę poważnych kanałach specjalistycznych. Nie ma żadnego oddzielenia pomiędzy nośnikiem wiedzy, a nośnikiem reklamy. Idealistyczna wizja oddzielenia murem działu reklamy i redakcji została zapomniana już nawet jako postulat.
Marki ich kochają i pompują w te balony coraz większą kasę. W zeszłym roku wydały 27,5 mld dolarów na influencer marketing, a w 2027 roku ta liczba ma wzrosnąć do 51 mld dolarów – donoszą Wirtualne Media.
Stąd się wzięło eldorado tych wszystkich atrakcyjnych jak z żurnala patusów. W ciągu paru lat spadł na nich dosłownie deszcz pieniędzy i jak często się w takich przypadkach zdarza, peron odjechał. Zaczęły się patologie wszelkiego rodzaju i odpalił się syndrom boga. Ponoszą za to odpowiedzialność, ale nie mniejszą odpowiedzialność ponosi obecny system, który kreuje takie puste jednostki i oblepia je dolarami i reklamami.
To nie jest „afera obyczajowa”, jakich było wiele. To jest symbol upadku społeczeństwa, które oparło swoją przyszłość na tego rodzaju zjawiskach. Karmi swoje własne dzieci takimi treściami, pompuje błaznów na idoli (kiedyś przynajmniej musieli trzymać poprawnie gitarę, albo ładnie śpiewać) i rozkręca coraz bardziej tę cyrkową karuzelę w której się znajdujemy.
Dla mnie to jest kolejny przejaw gnicia tego systemu. On się nie rozpada jak poprzednie wśród widocznego rozkładu, ale pięknie wypacykowany i opakowany. Tak, żebyśmy nie zauważyli, kiedy zderzymy się ze ścianą, bo wszyscy będą patrzeć w kolejne bożyszcze tłumów, czy to polityka, czy to influensera, czy kolejnego „wizjonera-kapitalistę” z miliardem obserwujących w społecznościówkach.
W przeciwieństwie jednak do tych wirtualnych wydmuszek ta ściana istnieje w rzeczywistości i się zbliża.
Xavier Woliński