Afera z oprogramowaniem szpiegowskim Pegasus zwróciła uwagę opinii publicznej na kwestię podsłuchów i inwigilacji. Zrobiło się o tym głośno, bo dotyczy polityków. Tymczasem w Polsce od lat rośnie masowa inwigilacja, w tym także aktywistów i aktywistek, które dla mnie są prawdziwą opozycją.
6,5 tys. osób inwigilowano w 2020 roku – taką liczbę inwigilowanych był łaskaw ujawnić minister i prokurator generalny Zbigniew Ziobro w Sejmie. To jest wzrost o 12 proc. względem poprzedniego roku.
Tymczasem kontrola sądowa nad inwigilacją obywateli to fikcja. W zeszłym roku odmówiły zaledwie w stosunku do… 35 osób. Służby mogą więc mieć niemal pewność, że ich wniosek zostanie „przyklepany”. Oczywiście ten „legalny”, bo ile jest nielegalnych podsłuchów, tego nie wiemy.
Już bardziej dbały o prywatność niż polskie sądy jest… Facebook. Mimo że żądania ujawnienia informacji o obywatelach polskich i ze strony służb docierają do tego serwisu także coraz częściej, to około połowy takich żądań kończy się odmową.
I o tym, mimo wysiłków takich organizacji i pojedynczych osób, żeby nagłośnić problem, do tej pory panowała względna cisza, jakby politycy w większości godzili się na ten stan rzeczy. Tymczasem dopiero kiedy skala inwigilacji opozycyjnych polityków okazała się tak duża, zrobiła się awantura.
Kiedy zaraz po dojściu PiS do władzy alarmowaliśmy, że ta partia przejęła projekt senacki PO zwany potem „ustawą inwigilacyjną”, nikogo prawie to nie zainteresowało poza tymi samymi „lewakami” oraz nielicznymi w Polsce liberałami traktującymi wolności obywatelskie poważne, a nie jako kartę przetargową w rozgrywkach koterii. Wszyscy politycy lubią wiedzieć, co siedzi w głowach ich przeciwników, albo krytyków, dlatego istniała ponadpartyjna zmowa milczenia, a nawet współpraca.
Do teraz. Ciekawe czy w Polsce odbędzie się wreszcie poważna debata na temat naszych wolności i coraz silniejszych zakusów na nie ze strony władz i służb? Obawiam się, że utonie to znowu w typowej politycznej nawalance.
Xavier Woliński