Poza liberalizm i konserwatyzm

Obecnie w krajach tzw. Zachodu dochodzi do ciekawego i dość ponurego procesu. Następuje coraz silniejsza polaryzacja na obóz liberalny i konserwatywny. Tak jakby koleiny wyznaczone w XIX wieku znowu dawały o sobie znać.

Liberałowie są za „wolnym handlem”, konserwatyści za jakąś formą „merkantylizmu” (to znaczne uproszczenia, ale moim zdaniem uzasadnione). Jedni mówią, że siła musi być ukryta za formalnoprawną zasłoną, drudzy mówią, że siła sama się uprawomocnia. Jedni uważają, że człowiek sam wyłącznie odpowiada za swój los, ma być przedsiębiorcą, sam sobie jest winny, drudzy mówią, niczym stara arystokracja walcząca z liberałami w XIX wieku – państwo musi się zaopiekować ludnością niczym pan niewolnikami, oczywiście ich przy tym odpowiednio „umoralniając” i trzymając w sztywnych ryzach konserwatywnego, surowego państwa i nigdy nie dopuszczając do sytuacji, że niewolnik mógłby się faktycznie wyzwolić. Zniesienie figury pana jest tutaj absolutnie wykluczone w żadnej z opcji. Ani liberalnej, gdzie „pan”, to ten który wygrał w grze rynkowej, ani konserwatywnej, w której pan wyłonił się niejako z nadania Boga.

W XIX wieku układankę zaczęła rozbijać trzecia siła, socjaliści wszelkich odmian. Ta siła zamiera. Przyczyny tego zjawiska są skomplikowane i należałoby mu poświęcić osobną serię tekstów i badań.

Niemniej jest jak jest. Jedni mówią więc, że lewica, rozumiana jako łącząca wyzwolenie jednostki z wyzwoleniem klasowym, społecznym (ponieważ jedno warunkuje drugie), powinna dokonać de facto samolikwidacji. Dołączyć do jednego z dominujących obecnie obozów. Albo skapitulować przed liberałami, albo konserwatystami.

I jesteśmy ciągle my, czyli ludzie, którzy nie chcą się na to zgodzić. „Beton”, „sekciarze”, „piąta kolumna tych drugich”. Nikt nas w sumie nie lubi. Konserwatyści uważają nas za „libertynów”, którzy są na usługach liberałów, bo podkreślamy wolność człowieka, liberałowie uważają nas za agenturę konserwy, bo podkreślamy kontekst społeczny.

Obie frakcje żywią się sami wzajemnie sobą. Liberałowie dają pozór wolności, ale tylko dla tych, którym się w rynkowej walce powiodło (czyli silnym), co napędza poparcie dla konserwy, bo przestraszeni chaosem rynkowym i grozą „wypadnięcia poza nawias”, zagrożeni przez wielkie podmioty mieszczanie i część klasy pracującej szukają bezpieczeństwa. Z drugiej zaś strony surowe państwo konserwatywne, które daje niewiele, ale wymaga dużo, ciągle opowiada o krwi i poświęceniu, powoduje lęki o autonomię człowieka. I ci, przerażeni twarzą surowego patriarchy poszukują schronienia u liberałów, którzy mają twarz roześmianego clowna z reklam pewnej korporacji.

Żadna z tych opcji nie oferuje wyjścia z tej matni, ale coraz więcej osób staje się niewolnikami któregoś z lęków i ze strachu wspiera jednych lub drugich. Żadna nie daje możliwości tak naprawdę autonomii ani wyzwolenia z kieratu kapitalistycznego. A jednak jeśli nie dołączysz do któregoś z obozów stajesz się z czasem wrogiem obu.

Osobiście nie godzę się na tego rodzaju szantaż, nie wierzę też, że skoro tak jest dzisiaj, to tak być musi jutro.

Niestety jakiś czas będziemy zmuszeni się z takim układem sił liczyć. Wszystko to rozbije i tak w pył kryzys klimatyczny, kryzys całego systemu, całej cywilizacji, łącznie ze wszystkimi dotychczasowymi koleinami dziejowymi. Dlatego inna opcja musi cały czas się tworzyć, żeby jak to już wszystko się rozsypie mieć gotową praktyczną propozycję.

Jesteśmy właśnie po kolejnym ze szczytów klimatycznych. Ktoś kto śledził ich efekty chyba już powinien utracić resztkę złudzeń, że w ramach tego układu oni powstrzymają katastrofę. To był żenujący spektakl, ale tym bardziej należy obecną sytuację uznawać za chwilową.  To wszystko jest złudzeniem. Oczywiście za to złudzenie przyjdzie zapłacić cenę całej ludzkości. Ale to co oni dzisiaj uważają za trwałe i niezmienne, rozpłynie się w powietrzu.

Jedni drugich są warci, jedni drugich karmią, dlatego nie dołączę do żadnego obozu. Jest naprawdę mnóstwo roboty poza tym układem, poza kwestiami, których binarna forma nie obejmuje. I tu powstają pęknięcia dla naszej aktywności, a czasem całe wyrwy, przestrzenie, którymi prawie nikt się nie zajmuje, bo są zajęci gadaniem sami z sobą w salach sejmowych, konferencjach i studiach telewizyjnych. Tylko trzeba umieć je dostrzegać, a tego nie da się zobaczyć z pozycji redakcji dużego medium, albo sali sejmowej. Ponieważ te pęknięcia są w ludziach, na samym dole.

Xavier Woliński