Kwestia mieszkaniowa w zasadzie nie przestaje już schodzić z pola walki politycznej.
Libkowi publicyści i najzwyklejsi trolle próbują usadzic moralniakami „roszczeniową młodzież”, która bezczelnie domaga się mieszkań.
Ale to nie działa. O ile wcześniej takie tyrady usadzały jakichś obcych ludzi spoza widnokręgu libkowej niszy ekologicznej (pińcetplusów, robotników, rozmaitych pracujących biednych, ludzi z prowincji) to tym razem odgłosy walk słychać wokół ich apartamentów już całkiem blisko. Z okolic wielkomiejskiej klasy średniej.
Nawet jeśli strajkujący pracownicy wielokrotnie mieli rację, to libki potrafiły zaraz wyciągnąć jakiegoś ekonomistę, który im uzasadni, że w zasadzie powinni dziękować kapitałowi, że „dał pracę”, zamiast zatrzymać ją całą dla siebie i że są „kosztem dla filmy”, czyli w ich języku „obciążeniem”. To że ci komenatorzy byli bardzo często związani z określonymi grupami interesu nie miało już znacznia.
Teraz tej burzy nie da się łatwo rozproszyć. Wojna i miliony uchodźców tylko problem zaostrzyły, choć on cały czas istniał. Tyle że działały w tym temacie przez ostatnie 20 lat głównie organizacje lokatorskie, ostrzegając, że idziemy na zderzenie ze ścianą.
Oczywiście libki próbują ten front rozbić tworząc jak zawsze program skierowany głównie do tej części klasy średniej, którą jest stać na kredyt. To ma odsunąć zagrożenie od ich klasowej niszy.
Kombinacje z kredytami tym razem mogą nie wystarczyć, bo problem rozlewa się już zbyt szeroko i bez porządnego programu wsparcia dla odbudowy mieszkalnictwa komunalnego i małej spółdzielczości może się nie udać.
Do tematu będę jeszcze wielokrotnie wracał.
Xavier Woliński