Protesty we Francji, cisza w Polsce

– Jeśli szukacie pieniędzy na sfinansowanie emerytur, weźcie je z kieszeni miliarderów – powiedział Fabien Villedieu, przedstawiciel związku zawodowego CGT Sud Rail podczas okupacji centrali koncernu LVMH, do którego należą m.in. marki dóbr luksusowych, takich jak Louis Vuitton, Christian Dior, Givenchy czy Hennesy.

Nic dodać, nic ująć. Człowiek obserwuje te protesty pracowników we Francji i sobie myśli: „gdzieś jeszcze walczą nasi”. Oni są bardziej nasi niż polscy kapitaliści i landlordzi. Tusk natomiast powinien zadzwonić do własnego „swojaka” Macrona i powiedzieć mu, że z powodu kombinowania z emeryturami stracił władzę i żeby się francuski libek opanował. Tymczasem Macron robi wszystko, żeby wygrała w końcu Le Pen. Ale co się dziwić, bez względu na kraj libki są podobnie durne i aroganckie.

Niestety u nas spora część pracowników dała sobie wmówić, że ich interesy są tożsame z interesami właścicieli. I tu także „internacjonalistycznie” nieistotne w jakim kraju dana firma ma siedzibę. Zresztą wystarczy nazwać ją polsko brzmiącą nazwą i już ludzie myśleli np. że Polski Bus był „polski”. I że podnoszenie im podatków to „zabijanie polskiego biznesu”, jak to swego czasu jeden liberał się tutaj w ten sposób ze mną kłócił.

Dzięki kolejnym dawkom propagandy w szkołach i mediach coraz młodsze pokolenia jeszcze bardziej chcą „ulżyć przedsiębiorcom”. Widać to m.in. po popularności Konfederacji. Obecna pisowska władza wcale tego nie zahamowała. Czarnkowa edukacja polega na lansowaniu kultu takich postaci jak Thatcher i wprowadzaniu kolejnych dziwactw w rodzaju przedmiotu szkolnego „biznes i zarządzanie”. Tak jakby wszyscy mieli zarządzać i być kapitalistami, a faktycznie zostaną przecież w przytłaczającej większości pracownikami i raczej przydałby im się przedmiot „Kodeks pracy i BHP”.

W tym miejscu najbardziej widać jak PiS jest tylko pozornie „propracowniczy”. Parę ochłapów rzucił, bo akurat wszyscy inni porzucili wówczas interesy pracownicze, więc sobie wziął, bo leżały na ziemi. Ale realizuje je w minimalnym stopniu. Ideologicznie to ciągle jest prawica i taką narrację lansuje w szkołach i wspieranych przez rząd PiS tygodnikach opinii. Pracownicy mają dostać dokładnie tyle, żeby się za dużo nie awanturowali, ale ani trochę więcej. Taki „dobry pan”. Chłopi kiedyś wiedzieli, co należy robić z „dobrymi panami”.

To, ile wpompowali w biznes przekracza o wiele więcej niż wydali na słynne 500 plus, ale tego nikt nie atakuje (poza takimi wstrętnymi lewakami jak ja oczywiście), bo wszyscy zgadzają się, że biznesowi nigdy dość dawania prezentów.

Pracownicy są u nas spacyfikowani ideologicznie oraz słabi organizacyjnie. Dominuje indywidualna strategia przetrwania, która kończy się zawsze tym samym. Czyli indywidualną klęską z powodu kolektywnych problemów. Strategia na to, że „ja tu sobie z boku przeczekam i przetrwam”, skończy się w następnych dziesięcioleciach doprowadzeniem do prywatyzacji wszystkiego.

Dzisiaj niektórzy narzekają na kolejki do lekarzy. Wówczas nie będzie ich często nawet stać, żeby do tej kolejki dołączyć. Tak jak teraz już dzieje się w niemal całkowicie prywatnej stomatologii. Wiele osób traci po prostu zęby, bo ich nie stać na drogie leczenie. Więc nie tworzą kolejek, bo w ogóle się nie leczą. Proste? Proste. Mentzen zachwycony. Jednym prostym trikiem rozwiązał problem ochrony zdrowia!

Tak czy owak, patrzę na robotników z Francji z zazdrością. I żeby nie było, to nie jest zazdrość wynikająca z kompleksów, bo to nie jest jakaś różnica „cywilizacyjna”, czy „genetyczna”, że „panie, na zachodzie to zawsze lepiej”. Sam pamiętam równie gwałtowne protesty pracownicze, w niektórych sam uczestniczyłem. W Polsce robotnicy potrafili szumieć wcale nie gorzej, i tam gdzie szumieli na jakiś czas udało się wywalczyć jakieś ustępstwa, czy to od rządu, czy kapitału. Ale od lat nie było prawdziwego pokazu siły. Od czasu do czasu są, nawet wygrane, strajki. Ale większość protestów jest dość rachityczna, o ile w ogóle są.

Niestety obawiam się, że zanim się poprawi w tym względzie, będzie musiało się pogorszyć. Jeśli trendy się utrzymają, w końcu wrzód pęknie i do władzy dojdą ultraliberałowie i zrobią tutaj taką dżunglę, że dopiero jak ludzie zobaczą tą gospodarczą i społeczną katastrofę, to może się obudzą. Ale pierwszy cios dla ultraliberałów może przyjść wcale nie od strony osłabionego świata pracy, ale ze strony ich ukochanych „rynków”. Brytyjski rząd Liz Truss, w którym za gospodarkę odpowiadały osoby o poglądach, które tutaj byśmy określili jako korwinowsko-mentzenowskie, przetrwał dwa miesiące.

Pomysł bezrozumnego cięcia podatków dla bogatych, spowodował powstanie luki budżetowej, gwałtowny spadek funta, wzrost oprocentowania obligacji rządowych, a w efekcie wzrost zadłużenia. Kryzys zbliżał się wielkimi krokami, co bardzo nie spodobało się części biznesu. I rząd błyskawicznie upadł.

Dlaczego? To jest bardzo proste. Ultraliberałowie mają tak napakowane ideologią głowy, że nie wiedzą nawet jak działa gospodarka kapitalistyczna w praktyce, a nie w teorii. Jako system naczyń połączonych.

Wielki kapitał jest w sojuszu z państwem, a konflikt jest pozorny. Państwo na koszt podatnika, ma szkolić siłę roboczą, stabilizować napięcia społeczne, stać na straży własności i ich interesów. Wielki kapitał zaś jest z natury, w sensie dosłownym, konserwatywny. Wszelkie „rewolucje”, w tym także ultraliberalne są dla nich zagrożeniem, bo destabilizują system. Dlatego zgodzili się na powstanie tzw. „państwa socjalnego”, postulowanego zresztą swego czasu przez niemieckich i brytyjskich konserwatystów.

„Genialne” pomysły brytyjskich, czy polskich skrajnych liberałów w rodzaju „ciąć wpływy państwa, ale nie mówić gdzie będzie się ciąć wydatki”, to nie są pomysły, które szczególnie będą się podobać „rynkom”. Ekonomia nie jest „prosta”.

Tak czy owak, status quo jest zawsze wynikiem starć i zmagań rozmaitych sił społecznych i wielu interesów. Mnie zależy na tym, żeby jak dawniej w Polsce, i do dziś we Francji, klasa pracująca stanowiła autonomiczną i świadomą swoich interesów siłę. A związki zawodowe i inne organizacje pracownicze były faktycznie „niezależne i samorządne”. Niezależne od kapitału, państwa i partii. Niestety w Polsce nie wygląda to za dobrze. Związki istnieją, ale mają problemy zarówno z niezależnością, jak i samorządnością. A ich siła i znaczenie coraz bardziej się kurczą.

Xavier Woliński