Zapomnienie
i poczucie opuszczenia przez wszystkich. To są dwa wciąż powracające
odczucia ludzi z którymi często jako aktywiści mamy do czynienia.
Na przykład w działalności lokatorskiej zgłasza się do naszych
organizacji sporo osób z często skrajnie traumatycznymi doświadczeniami,
np. przemocy indywidualnej i systemowej, bycia ofiarą oszustwa,
samotności, ciężkich chorób, w tym depresji. No i niewiele jest bardziej
traumatycznych doświadczeń niż utrata lub groźba utraty dachu nad
głową. Zwłaszcza gdy jest się starszą osobą, albo np. młodą, ale
schorowaną, straumatyzowaną. Często przychodzą osoby, które były już
wszędzie i próbowały (jak im się wydaje) wszystkiego.
Czują się
opuszczone i pozostawione same sobie przez państwo, często też przez
rodzinę. Ze zdziwieniem odkrywają, że ich dramatyczne historie nie
spotykają się często z odpowiednią reakcją czy zainteresowaniem
proporcjonalnie dużym względem ich dramatu. W Polsce dominuje
obojętność. Na polskich banknotach, urzędach i na koszulkach powinny być
zamieszczone nie wielkie patriotyczne hasła, ale tekst, który znacznie
lepiej obrazuje stan ducha mieszkańców tego kraju: “Mamy wszystko w
d*pie”.
Dopiero kiedy dramat dosięgnie ich samych zaczynają
szukać pomocy i odkrywają, że są otoczeni właśnie obojętnością. Oni w
d*pie mieli wszystko do tej pory i nagle okazuje się, że ich dramat nie
spowodował, że inni zaczęli się ich problemem interesować, bo też mają
wszystko gdzieś. Aż problem dotknie także ich i także odkryją tę
obojętność. Czasem ktoś pomoże, ale żeby systematycznie jakimś problemem
społecznym się zajmować, to jest to już garstka osób.
Więc te
osoby często chcą nie tylko przedstawić problem, ale zwyczajnie się
wygadać, wyżalić. Co jest zrozumiałe. Problem polega na tym, że jest nas
za mało, a spraw za dużo, żeby móc każdego szczegółowo wysłuchać poza
najbardziej niezbędnymi rzeczami. Już nie mówiąc o tym, że kolejna
traumatyczna opowieść strasznie nas także obciąża, a nie mamy żadnego
przygotowania psychologicznego, żeby sobie z tym na taką skalę radzić.
Wiele osób z ruchu szuka także pomocy psychologicznej, bo po prostu
bezmiar rozpaczy z którym mamy często do czynienia samych nas
przytłacza. Więc żeby nie oszaleć, próbujemy się emocjonalnie odciąć
(próbujemy, bo mnie to wychodzi słabo i każdą taką sytuację mocno
przeżywam) i proponujemy ewentualnie zgłoszenie się na terapię, choć
zdajemy sobie sprawę z tego jak wygląda system opieki psychologicznej w
Polsce. Niestety jedyne na czym ewentualnie się znamy to organizowanie
ludzi do walki o swoje prawa.
Gdyby w kraju organizowało się
więcej osób, to może dałoby się też rozwiązać też problem takich
“wysłuchań”. Choć fakt, że ludzie się spotykają już obniża poczucie
osamotnienia, ale wiem że tego jest stanowczo za mało i nie tylko w tym
obszarze, bo dominuje “wdupizm” i “zajmuję się tylko swoimi problemami”.
Rzecz w tym, że przychodzi taki moment, że ty sam z rodziną to za mało
żeby problem rozwiązać i wtedy zaczyna się paniczne szukanie kogoś kto
by chciał o twoim problemie posłuchać i pomóc go rozwiązać.