Sejmikowe wolty, czyli absurdy wolnego mandatu

person dropping paper on box Photo by Element5 Digital on Pexels.com

„Szanowni Państwo, 21 listopada 2022 roku w województwie śląskim skończyły się rządy PiS” – napisał na Twitterze dziennikarz lokalnej, katowickiej Wyborczej. Górnośląski marszałek Jakub Chełstowski z PiS i troje dotychczasowych radnych klubu tej partii przeszło w wyniku zakulisowych układów na stronę opozycji.

„Dzisiaj Śląsk, jutro cała Polska” – zawołał przewodniczący lokalnej Platformy Wojciech Saługa. To jest odreagowanie słynnej „zdrady” radnego Kałuży, który przeszedł w odwrotną stronę w 2018 roku z KO do PiS i zmienił tym samym wynik wyborów do sejmiku samorządowego oddając władzę tej ostatniej partii.

Teraz opozycja zastosowała podobny manewr tylko w drugą stronę. Wówczas pisowskie media się cieszyły, teraz cieszą się libkowe. Najwidoczniej ten system nadal im wszystkim odpowiada. Jedyne co im nie odpowiada, to sytuacja, kiedy „rządzą tamci”.

– Zazwyczaj najsłabszym elementem w całej układance jest element ludzi i w tym przypadku tak się stało – biadoli teraz sekretarz generalny PiS Krzysztof Sobolewski.

To prawda. Więc może czas aby i jedni i drudzy zastanowili się, czy jednak nie należałoby ograniczyć wpływu „czynnika ludzkiego” na ostateczny wynik wyborów? Jedną z fikcji tzw. demokracji przedstawicielskiej, którą krytykuję od dawna jest „wolny mandat”, To on właśnie umożliwia takie „przewroty”, jak ten wcześniejszy Kałuży. Zresztą pisałem o tym wówczas, gdy tenże radny sejmiku zrobił pamiętną woltę. Tyle że ja krytykowałem nie tyle z tego powodu, że zrobił to akurat na rzecz PiS, ale dlatego, że w ogóle jest absurdem, że coś takiego jak zmiana wyniku wyborów w ten sposób jest możliwa.

Już i tak wpływ ludzi na rządzących w obecnej formie ustrojowej jest niewielki, powiedziałbym, że „formalny”. Ale wolny mandat powoduje, że ta fikcja jest jeszcze wyraźniejsza. Dzięki temu dochodzi do takiej sytuacji, że wygrywa opcja A, a i tak rządzi opcja B, bo jakiś radny, poseł czy senator dogaduje się z inną kliką i przechodzi na jej stronę, zmieniając wynik wyborów. A potem znowu komuś wychodzi w badaniach, że czas opcji B się kończy i przechodzi na stronę opcji A.

Tu nie ma znaczenia, czy lubimy A czy B, czy C. Nie rozumiem tej radości. Z czego się tu cieszyć? Że zakulisowe deale są ważniejsze niż głos ludzi? Wcześniej byli złymi pisowcami, dzisiaj są dobrymi peowcami i super? Demokracja obroniona?

Ta dość bezrefleksyjna radocha na opozycji (tak jak wcześniej wśród pisowców, ale ci nie określają się zawsze i wszędzie „demokratami”, więc to mnie nie dziwi), pokazuje mierność naszej sceny politycznej i większości publicystycznej. Nie ważne jak, nie ważne kto, ważne, że „my”, a nie „oni”. Nie widzę żadnej próby wyciągnięcia poważniejszych wniosków z tego co się stało, poza typowym myśleniem w kategoriach kibica.

Xavier Woliński