Ostatnio mieliśmy kolejne wyższościowe popisy libkowych publicystów i polityków. Wszyscy oprócz nich to „nieroby” w „przetłuszczonych włosach”, którzy nie chcą budować kapitalistycznego raju. Panowie na dworkach, elitarni prawnicy, bonżurstwo kontra pospólstwo, panowie kontra chamstwo.
Ktoś ostatnio w dyskusji mi powiedział, że „kiedyś to nie było takiego hejtu, co teraz”. Szczuje się na uchodźców, osoby LGBT. I to jest prawda, staram się walczyć z tą szczujnią bezwzględnie.
Niestety jednak to nie jest prawda, że szczucie zaczęło się dopiero niedawno. Jeśli się przeżyło „złote czasy transformacji”, powinno się też pamiętać haniebne szczucie na robotników, na pracowników PGR, na „homo sovieticusów”, którzy „nie chcą się dostosować”, tylko „warcholą”. Po co te strajki, po co te blokady dróg? Musicie się zgodzić na zamknięcie ostatniego zakładu pracy w mieście, bo „taki jest wyrok rynku”, a jak w Bielawie nie ma pracy, to się możecie przenieść do Wrocławia albo Warszawy i zostać prawnikami. Prawda? Możecie, jak my.
Teraz np. ciężko o tzw. „fachowców”. A ja pamiętam czasy, kiedy szkoły zawodowe były hejtowane, że „produkują nierobów”, a „osoba po zawodówce”, to brzmiało w oczach mieszczaństwa niczym „osoba po odsiadce w kryminale”. Coś strasznego, o tym w towarzystwie się nie mówi. Wynikało to z głębokiego i nadal obecnego lęku w elitach, że ta masa pracowników najemnych na najniższych stanowiskach się w końcu zbuntuje i im tę kapitalistyczną utopię wywróci.
Transformacja to kolejna „wyparty” fragment lokalnych dziejów, bo nie dotyczył elit. Jawi się w głowach wielu osób, jak coś tak odległego i słabo znanego, jak Rewolucja 1905 roku (równie formatujące i znaczące wydarzenie o którym pamięta już głównie garstka miłośników historii). Elity nie mają szczególnego interesu w opisywaniu mrocznej strony transformacji i włączeniu tego do szerszego obiegu. Oczywiście w formie niezabełtanej przez prawicowe teorie spiskowe i opowieści, że to jakiś „naród” był pognębiony. Naród miał się świetnie, gorzej było z klasą robotniczą.
Łatwo powiedzieć, że „takiego hejtu nie było”, jeśli nie było się jego celem. Wiele osób z klasy pracującej po prostu to wyparło. Nie jest bowiem łatwo przyznać, że się było poniżanym i podejrzanym „elementem”.
No więc jak na wstępie wspólnie sobie pojeździmy po durnych władzach Wrocławia, które bez ściemy pokazują, jak wyglądać będą rządy „libków” po powrocie do koryta w kraju, to potem już znajdujemy wspólny grunt i możemy rozmawiać o innych rzeczach. O rozmaitych kwestiach, nie tylko ekonomicznych.
Możemy mieć na ludzi wpływ i prostować prawackie głupoty, bo nie jesteśmy „bonżurami”, którzy chcą za pomocą połajanek „przeciągnąć” i „wyćwiczyć” lud, żeby wreszcie zrozumiał, że tylko libki chcą ich dobra, bo silna władza ekonoma to silna Polska. Zamiast nahajki i pogardy, zawsze wolałem stworzyć wspólną płaszczyznę na której można z ludźmi rozmawiać. Jak człowiek z człowiekiem, a nie jak pan z chamem. To jest w ogóle warunek wszelkiej rozmowy.
Tak moim zdaniem powinno się działać. Towarzysząc ludziom, a nie nimi zarządzając niczym właściciel folwarku.
Xavier Woliński