Słowo o mojej partii

Małe wyjaśnienie dla nowych osób. Jak pewnie już zdążyliście i zdążyłyście się zorientować jestem krytykiem całego obecnego systemu społeczno-politycznego z systemem partyjnym włącznie (dlaczego on jest dysfunkcjonalny pisałem ostatnio nawet w paru tekstach).

Analizuję więc rzeczywistość nie z perspektywy interesów takiej czy innej partii, ale z punktu widzenia naszych interesów, ludzi raczej bliżej „dołów” tej piramidy kapitalistycznej niż góry.

Tak więc może to wywoływać pewną konsternację wśród niektórych zwolenników takiej czy innej partii, że tak samo przyglądam się krytycznie im, jak i pozostałym partiom. Dla mnie cała polityczna nadbudowa jest tylko pianą, która pływa na powierzchni realnego życia. Media lubią głównie się koncentrować na tej piane, bo takie teksty piszą się same, a ja lubię jednak sięgać czasem nieco głębiej.

Wiem, że czyta mnie sporo zarówno zwolenników i zwolenniczek różnych partii, jak i osób, które nie popierają żadnej. Być może ta różnorodność wynika z tego, że staram się być w miarę możliwości „sprawiedliwy” w tej krytyce. To znaczy żadnej nie wyróżniam, nie jestem fanbojem, ani „żołnierzem politycznym”, który będzie „bronił linii partii” do upadłego. Za dużo w mediach tego „żołnierstwa” i podporządkowania przekazom dnia partyjnych sztabów. Za mało natomiast analizowania określonych rozwiązań z naszej, zwyczajnej perspektywy, ludzi, którzy jak widzą kostkę masła za 8 zł to dostają palpitacji serca.

Jeśli przykładowo uważam, że przyjęcie KPO jest dla nas dobre, to piszę, że jest dobre, a nie analizuję jak to się mieści w pięciowymiarowej strategii niektórych partii i publicystów na drodze wiecznego celu „odsunięcia PiS od władzy”. Nie dlatego, że lubię PiS, ale dlatego, że uważam, że nie przyjęcie kosztowałoby nas za dużo. Niektórzy sobie poradzą, sprzedadzą ferrari i złote łańcuchy i przeżyją, my bez tej kasy w obecnych warunkach kryzysowych możemy mieć ciężko. I to nawet jeśli część przeżrą przy korycie jak zwykle.

Tak więc, jak często powtarzam, ja mam jedną partię, i to jest partia zwykłych ludzi, pracowników i pracownic oraz bezrobotnych, aktywistów i aktywistek, które robią robotę w terenie, lokatorów i lokatorek, uchodźców i uchodźczyń, osób prześladowanych z powodu orientacji, koloru skóry, itd. Ogólnie rzecz biorąc, wy, że tak to ujmę, jesteście moją „partią”.

Dlatego mimo rozmaitych irytacji, które część z was przeżywa, z tego powodu, że mam dość zdystansowany i ironiczny stosunek do polityki partyjnej (co dotyczy nie tylko partii, których nie lubicie, ale może i takiej którą lubicie), możecie być pewni i pewne, że jak coś napiszę, to nie dlatego, że jakiś sztab partyjny wymyślił, że „w tym sezonie trzeba pisać o tym”, ale dlatego, że uważam to za ważne z perspektywy osób raczej poddanych władzy niż dzierżących skoncentrowaną władzę.

To się może podobać, może nie podobać, dla mnie to jest obojętne. Osoby, które mnie znają i czytają od lat albo to popierają, albo się przyzwyczaiły. Ale tu nie ma taryfy ulgowej dla żadnej opcji. I tyle.

Xavier Woliński