Odnoszę wrażenie, że gdyby w sondażach 70 procent respondentów odpowiedziało, że chce zabijania uchodźców na granicy, albo np. chłostania dzieci, albo była zwolennikami niewolnictwa, to większość partii by albo tematu nie ruszała, albo „taktycznie” lub z przekonania popierała. Sondażowa mania niszczy myślenie strategiczne w polityce.
Tymczasem, jak pisałem niedawno, amatorzy podążają za sondażami, profesjonaliści wpływają na to, co ludzie w tych sondażach powiedzą.
Koniunkturalizm jest wpisany w system kapitalistyczny. Polityka jest obecnie „towarem” na rynku i ludzie się do tego już przyzwyczaili. Polityk to opakowany produkt, lansowany na tych samych zasadach przez agencje marketingowe, co puszki z piwem. Będę to powtarzał do znudzenia, ale obecny system polityczny, zwany demokracją tylko dla zabełtania tematu, jest w dużym stopniu tworem określonego systemu gospodarczego. To nie jest żaden wypadek przy pracy, „lokalna aberracja”, ten sam problem istnieje na całym świecie.
Robione są odpowiednie badania, czy towar się sprzeda i jak go opakować, żeby skutecznie go wcisnąć ludziom.
Tak więc nie jest istotne co myśli dany polityk, jakie ma przekonania, ale co przeczyta w sondażach. I tutaj jest robota dla nas, żeby na to wpływać, zmieniać proporcje za pomocą kampanii społecznych, edukacji, rozmaitych działań oddolnych, samoorganizacji. To tutaj jest „materia polityki”, to co widzimy w parlamencie to tylko piana, która się na tym unosi, a wszyscy mają tendencję do przykładania nadmiernej wagi do niej, a nie sięgania do źródła.
Tak więc, jak typowy polityk widzi, że 70 procent respondentów jest za czymś, lub przeciw czemuś, to jest dla niego sygnał, żeby o tym nie mówić, albo mówić dookoła, albo iść ze stadem. To w następnej kolejności utrwala te sondaże i powstaje wrażenie, że to jest wykute w skale i nie do ruszenia. Ponieważ „Polacy czegoś chcą”.
Robiliśmy już to wcześniej i zrobimy ponownie. Dla mnie nie ma znaczenia, nie wpływa na moją postawę to, ile osób sobie coś ubzdurało albo poddało się propagandzie. Choćby z sondaży wynikało, że zostałem sam, to będę mówił to, co uważam za słuszne. I dlatego nie jestem „politykiem”. Nie oczekuję zmiany, która dokona się do najbliższych wyborów. Będę tak długo mówił, aż będzie nas dwoje, potem czworo, potem ośmioro… Mam to przerobione w praktyce. Bardzo trudno mnie zniechęcić samym tylko faktem, że „teraz nas jest mało”. Ktoś musi zacząć, tak jak ktoś pierwszy zaczął chodzić wyprostowany na dwóch nogach.
Xavier Woliński