Sondażowe bicie piany

Zdjęcie: Stux/pixabay.com

Odnoszę wrażenie, że gdyby w sondażach 70 procent respondentów odpowiedziało, że chce zabijania uchodźców na granicy, albo np. chłostania dzieci, albo była zwolennikami niewolnictwa, to większość partii by albo tematu nie ruszała, albo „taktycznie” lub z przekonania popierała. Sondażowa mania niszczy myślenie strategiczne w polityce.

Tymczasem, jak pisałem niedawno, amatorzy podążają za sondażami, profesjonaliści wpływają na to, co ludzie w tych sondażach powiedzą.

Koniunkturalizm jest wpisany w system kapitalistyczny. Polityka jest obecnie „towarem” na rynku i ludzie się do tego już przyzwyczaili. Polityk to opakowany produkt, lansowany na tych samych zasadach przez agencje marketingowe, co puszki z piwem. Będę to powtarzał do znudzenia, ale obecny system polityczny, zwany demokracją tylko dla zabełtania tematu, jest w dużym stopniu tworem określonego systemu gospodarczego. To nie jest żaden wypadek przy pracy, „lokalna aberracja”, ten sam problem istnieje na całym świecie.

Robione są odpowiednie badania, czy towar się sprzeda i jak go opakować, żeby skutecznie go wcisnąć ludziom.

Tak więc nie jest istotne co myśli dany polityk, jakie ma przekonania, ale co przeczyta w sondażach. I tutaj jest robota dla nas, żeby na to wpływać, zmieniać proporcje za pomocą kampanii społecznych, edukacji, rozmaitych działań oddolnych, samoorganizacji. To tutaj jest „materia polityki”, to co widzimy w parlamencie to tylko piana, która się na tym unosi, a wszyscy mają tendencję do przykładania nadmiernej wagi do niej, a nie sięgania do źródła.

Tak więc, jak typowy polityk widzi, że 70 procent respondentów jest za czymś, lub przeciw czemuś, to jest dla niego sygnał, żeby o tym nie mówić, albo mówić dookoła, albo iść ze stadem. To w następnej kolejności utrwala te sondaże i powstaje wrażenie, że to jest wykute w skale i nie do ruszenia. Ponieważ „Polacy czegoś chcą”.

Dla nas natomiast to jest wskaźnik ile mamy jeszcze roboty do zrobienia, żeby odwrócić tendencję. To raczej wyzwanie niż powód do „dostosowania się” lub załamywania rąk. Tym się różni prawdziwa polityka, od bicia piany w polityce parlamentarnej.

Robiliśmy już to wcześniej i zrobimy ponownie. Dla mnie nie ma znaczenia, nie wpływa na moją postawę to, ile osób sobie coś ubzdurało albo poddało się propagandzie. Choćby z sondaży wynikało, że zostałem sam, to będę mówił to, co uważam za słuszne. I dlatego nie jestem „politykiem”. Nie oczekuję zmiany, która dokona się do najbliższych wyborów. Będę tak długo mówił, aż będzie nas dwoje, potem czworo, potem ośmioro… Mam to przerobione w praktyce. Bardzo trudno mnie zniechęcić samym tylko faktem, że „teraz nas jest mało”. Ktoś musi zacząć, tak jak ktoś pierwszy zaczął chodzić wyprostowany na dwóch nogach.

Xavier Woliński