„Nie dajesz pozytywnych rozwiązań, w kółko tylko krytyka”. Tak mi tu czasem piszą osoby, które nie śledzą zbyt uważnie moich tekstów lub działań.
Problem polega na tym, że daję te rozwiązania, ale wymagają podjęcia pewnego wysiłku i zaangażowania się. Nie oferuję takich propozycji, które tego nie wymagają, bo uważam je za mniejsze czy większe oszustwo.
Wiele osób za rozwiązanie uważa to, że ktoś się ich problemami „zaopiekuje”, że wrzucą gdzieś jakąś kartkę z krzyżykiem i sprawy się rozwiążą niejako same. Ktoś tam na górze, jakiś rycerz na białym koniu załatwi. Albo jakiś „aktywista” czy „aktywistka” zrobi, bo przecież od tego są.
Moja wizja polityki jest mniej wyrozumiała dla takich postaw. Uważam, że każda osoba powinna w taki czy inny sposób zaangażować się w działania publiczne na rzecz własnego i naszego wspólnego interesu. To nie jest postulat, który rzucam w przestrzeń i czekam, aż ktoś zrealizuje. Jacyś „inni”. Sam się angażuję bezpośrednio od lat, sądzę, że znacznie powyżej przeciętnej.
Oczywiście poziom i sposób zaangażowania zależy od możliwości danej osoby. Samotna matka z dwójką dzieci ma inne możliwości, osoba z niepełnosprawnościami jeszcze inne. Ale każda osoba może zrobić cokolwiek, wówczas tym, którzy działają więcej, będzie łatwiej.
Osobiście działam najwięcej obecnie z osobami 70+, zwanymi „seniorami”. I te osoby, często po trudnych przejściach, z niepełnosprawnościami, schorowane, zmęczone wieloletnią niejednokrotnie fizyczną pracą pokazały mi, że w każdym wieku można działać intensywnie. Dziesięć miesięcy stania co tydzień pod gmachem urzędu wojewódzkiego, potem pięć miesięcy pod wrocławskim ratuszem, w śniegu i upale, także mi coś uświadomiło. Po pierwsze zawstydziły mnie, bo okazało się, że mają więcej energii niż ja, choć jestem od nich znacznie młodszy. Po drugie pokazały, że można być aktywną osobą w każdym wieku. I przede wszystkim, że można wygrywać.
Część osób jednak nie mogła już niestety brać udziału, bo całkowicie zdrowie im tak podupadło, że nie wychodziły z domu. Ale wspierały inaczej.
Tak więc moja forma polityki jest dość wymagająca. Ale jest dostępna prawie dla każdego. Jeśli ktoś naprawdę nie może angażować się bezpośrednio, może wesprzeć finansowo, jeśli naprawdę nie może dorzucić do sprawy ani grosza, może chociaż pomóc w promocji w internecie (udostępniając wydarzenia, lajkując posty) lub wśród znajomych, rodziny, a nawet w kolejce do lekarza.
Jednak, jako że nie obiecuję ludziom, że wystarczy mnie wybrać na jakiś stołek i zajmę się ich problemami (a po wybraniu się nie zajmę, albo zajmę tymi, na które mam ochotę), nie mam jakiejś milionowej rzeszy fanów. To jest ten sam mechanizm, który powoduje, że ludzie są fanami nie tylko politycznych wodzów, ale także np. rekinów biznesu. Przykładowy Musk ma fanatycznych fanbojów, bo im obiecuje, że rozwiąże ich problemy, albo zrealizuje fantazje. Dlatego go kochają, bo myślą, że on też ich kocha i interesuje się ich marnymi życiami, a nie po prostu robi na nich biznes i przede wszystkim gromadzi coraz większą władzę.
Ja natomiast nie obiecuję, że zrealizuję coś za kogoś. Mogę opowiedzieć, jak ja coś robiłem i co zadziałało, a co nie. Ale na pewno nikogo nie okłamię, że cokolwiek rozwiążę. Żadna pojedyncza osoba nie ma takiej mocy, żeby rozwiązać trudne problemy społeczne. Więc jeśli ktoś tak twierdzi, to jest zwykłym oszustem.
Niestety ludzie masowo dają się wciągnąć w taką pułapkę. I tu właśnie pojawia się ten mój „złośliwy krytycyzm”, w ramach którego próbuję krok po kroku odsłaniać mechanizmy za kurtyną władzy.
Nie robię to dla poklasku czy dla samej krytyki. Chodzi o to, żeby uświadomić, że to po prostu nie działa na naszą korzyść. I nie zadziała bez naszej bezpośredniej interwencji. Mamy potężnych przeciwników. Z górą kasy i rozległymi wpływami. Naszym jedynym sposobem na podniesienie siły przetargowej jest, nie zawsze łatwa, droga poprzez samoorganizację. Nigdy nie było innego skutecznego rozwiązania.
I tyle. Żadnego bajerowania i opowiadania o gruszkach na wierzbie, które będę wam rozdawał. Ot i to jest mój cały program. Niby niewiele, ale właśnie tak zmienić można wszystko.
Xavier Woliński