Potencjał oporu leży tylko w sojuszu mniejszości

Ostatnimi czasy, kiedy tylko poruszę temat w kwestii osób LGBT pojawi się jakiś „wybitny strateg”, który będzie przekonywał, że upadek lewicy bierze się z zajmowania się takimi (jego zdaniem) „nieistotnymi kwestiami” dotyczącymi mniejszości.

To oczywiście jest kolejna moda przywleczona z zachodu przez zamerykanizowaną konserwę. Za „moich czasów” powód upadku partyjnej lewicy był prosty. Nie to, że zajmowała się osobami LGBT (bo się jeszcze parę lat temu w ogóle tym w Polsce nie interesowała), ani że zajmowała się tematem aborcji, albo że zajmowała się krytyką kleru. Powód był jeden – kompletne olanie postulatów świata pracy i osób niezamożnych. Zamiast tego, za rządów SLD realizowali „modelową” politykę neoliberalną.

Po raz setny przypominam, że SLD wygrało dla partyjnej lewicy niepobity potem już rekord ponad 40 procent w wyborach, idąc z hasłami socjalnymi oraz takimi jak aborcja czy antyklerykalizm. A upadła nie przez „LGBT”, nie przez to, że nie stała się prawicą, ale dlatego, że tego niemal w ogóle nie realizowała, ani w wymiarze „socjalnym”, ani „kulturowym” (nie przepadam za tym pojęciem). Rząd Millera, a potem Belki po prostu były beznadziejne. A że trafiło akurat na okres kształtowania się sceny politycznej na dziesięciolecia po okresie transformacji, to tzw. lewica partyjna wypadła z obiegu.

Ot i cała wielka tajemnica. Papugowanie konserwy amerykańskiej o „sojalewakach” to jest wynik po prostu ewidentnych braków w analizie i przedawkowanie anglojęzycznego internetu.

Jak wiecie, ja akurat zajmuję się tu w dużym stopniu kwestiami gospodarczymi ostatnimi czasy. Trudno mi zarzucić, że olałem ten temat, skoro tutaj setki tekstów naprodukowałem o gospodrce, o oporze pracowniczym, kwestii mieszkaniowej, o sytuacji tzw. prowincji (z której się wywodzę). Sam w praktyce współorganizowałem niejeden protest pracowniczy, strajk, nie mówiąc już o kampaniach lokatorskich. Do tego dochodzi jeszcze wcześniejsza działalność w kwestii ochrony środowiska i moje nadal istniejące wyczulenie w temacie zmian klimatycznych.

Ale nie mam zamiaru ignorować innych form opresji, choć znam się na nich nieco mniej, ponieważ ktoś uważa, że najlepsza lewica to będzie po prostu konserwatyzm. Dziękuję bardzo.

Jedną z bzdurnych opowieści jest ta o „mniejszościach”. To, do czego próbuję tu przekonywać, to fakt, że wszyscy należymy do jakiejś mniejszości. Przykładowo oczywisty dla mnie jest fakt, że lokatorzy byłych mieszkań zakładowych też są pewną mniejszością. Na obecnym etapie nie dotyczy to już setek tysięcy osób. Większość bowiem w ciągu dziesiątków lat umarła lub została eksmitowana. Miało to wpływ na przebieg kampanii w tej sprawie, którą realizowaliśmy.

Politycy mają tendencję do ignorowania zwłaszcza tych problemów, które nie dotyczą milionów, a i tutaj przecież nie zawsze. Spróbuj zrobić coś w jakiejkolwiek kwestii, która dotyczy „zaledwie” tysięcy, czy dziesiątków tysięcy i będą cię próbowali ignorować. A jak już jesteś stary i mało wpływowy to amen w pacierzu.

Idąc tokiem rozumowania: „ignorujmy mniejszości”, bo to się „nie opłaci” w przeliczeniu na walutę w postaci punkcików wyborczych, powinienem tym ludziom powiedzieć, że „słuchajcie, wasza sprawa jest zbyt niszowa, żebym się nią zajmował, bo co ja z tego będę miał? Jaki stołek dzięki temu zajmę?”. Dokładnie to im mówili politycy przez lata. No, ale trafiło na takich jak my, którzy nie mają handlarskiej mentalności polityka i doprowadziliśmy sprawę do jako takiego porządku.

W procesie walki o prawa osób okradzionych z mieszkań zakładowych wcale nie otrzymywaliśmy pomocy od tych, którzy mnie tutaj pouczają, czym mam się zajmować, a czym nie mam się zajmować. Pomagała np. osoba LGBT działająca w ruchu lokatorskim w Warszawie, ale ich nigdzie nie widziałem.

Nie było żadnych „mas ludowych”, które by nas poparły, ponieważ one istnieją wyłącznie w głowach teoretyków. Tak naprawdę nie ma żadnych mas. Wszyscy siedzą w swoich niszach, bańkach i mniejszościach. Dotyczy to także ruchu pracowniczego. Każda osoba, która organizowała większy strajk wie, jakim wyzwaniem jest przekonanie choćby większości pracowników jednego zakładu, że mają wspólne interesy. Konflikty szły pomiędzy np. dwiema zmianami, miejscem zamieszkania, z którego pochodzi dana grupa pracowników zakładu, czasem także zapatrywania ideologiczne. Dodajmy do tego potężny konflikt pomiędzy biurem a halą, czy też „eksploatacją” (jak to jest np. na Poczcie), białymi kołnierzykami i niebieskimi, różnymi branżami i zawodami.

Zawsze zaś wszystko ciągnie grupka najbardziej zdeterminowanych osób, które próbują przekroczyć podziały. Z wielu już lat doświadczenia organizacyjnego wiem, że wszyscy jesteśmy w jakiejś mniejszości. A potencjał oporu nie buduje się wśród biernej i/lub zadowolonej większości, ale właśnie wśród rozmaitych „peryferyjnych” grup. Jedna opresjonowana grupa wspiera inną opresjonowaną grupę, a nie żadna masa.

Dlatego moje teksty odwołują się przede wszystkim do grup opresjonowanych z różnych powodów. Przy czym dla mnie grupą opresjonowaną może być np. mniejszość pracowników, która próbuje walczyć o warunki pracy i płacy w zakładzie, jak osoby LGBT. Dodatkowo dochodzi do nakładania się opresji. Młode osoby LGBT są narażone na bezdomność w znacznym stopniu, z powodu np. „wydziedziczenia” ich przez nietolerancyjne rodziny. Tego mogłem dowiedzieć się wyłącznie z praktyki i kontaktu z realnymi ludźmi, a nie teoretyzowania w internecie i snucia odklejonych strategii.

A więc dla mnie istotne jest to, kto się sprawdził, na kogo można liczyć, kto stał z nami, kiedy wszyscy inni nas ignorowali albo opuścili. A to niemal zawsze były osoby, które cierpiały z innych powodów niż nasze problemy. Wzajemne wsparcie grup opresjonowanych to jest jedna ze strategii oporu, która okazała się w praktyce funkcjonalna.

Mamy tylko siebie nawzajem, na nikogo innego nie liczcie – zawsze to powtarzałem w czasie protestów pracowniczych. To się tyczy nie tylko jednego zakładu, to się liczy wszystkich wyzyskiwanych, gnębionych, poddanych represjom i przemocy władzy ekonomicznej, politycznej, każdej. Mamy tylko siebie – potencjalną wspólnotę opresjonowanych.

A internetowym mędrkom radzę. Wyjdźcie na zewnątrz, dotknijcie trawy, przestańcie czytać internet, zacznijcie działać. Wówczas okaże się, że różnorodność jest tak wielka, że nie da się jej wtłoczyć w jakieś z góry ustalone formy. I albo sobie z tą różnorodnością poradzicie, albo nic z tego nie będzie.

Xavier Woliński