Szon patrole, to nie problem technologii, ale problem kulturowo-polityczny

Na ulicach pojawiły się tzw. „szon patrole” pod wpływem mody z TikToka. „Szon patrole” to grupy, najczęściej nieletnich, „obrońców moralności” poprzebieranych w odblaskowe kamizelki, którzy zaczepiają kobiety i nastolatki w miejscach publicznych, takich jak galerie handlowe czy ulice. Sprawdzają, czy stosują odpowiedni ubiór. Słowo „szon” jest wulgarnym określeniem na kobietę. Nagrywają dziewczyny bez ich zgody, a następnie publikują te filmy i zdjęcia w mediach społecznościowych, często dodając obraźliwe komentarze.

Nie muszę chyba tutaj tłumaczyć jaki destrukcyjny wpływ tego rodzaju napastowanie ma na te dziewczyny. To nie jest zabawa, tylko brutalna ingerencja w czyjąś prywatność i cielesność. Tylko skąd te dzieciaki mają brać wiedzę i wzorce, skoro u nas prawica i spora część kleru prowadzi krucjatę nawet przeciwko edukacji zdrowotnej. Ludzie mają być utrzymywani w niewiedzy, żeby tego rodzaju skrajnie seksistowskie, oparte na stereotypach postawy mogły się dowolnie szerzyć. Na tym stoi cała prawicowa ideologia i bez tego cały ich świat się wywróci.

Szon patrole to jest przejaw rosnącej agresji w stosunku do kobiet oraz wszystkich innych, którzy nie pasują do wzorca wytworzonego we łbach konserwatywnych chłopców (chłopców, bo tu jest zawsze element niedojrzałości, nawet jeśli mówimy o sześćdziesięciolatku).

Niedawno głośnio było o kompromitacji polityków, którzy w programie telewizyjnym nie potrafili najogólniej nawet wyjaśnić, czym różni się okres od owulacji. W tym momencie ich nagle „zatkało”, ale kiedy mają wypowiadać się o prawach reprodukcyjnych, mają do powiedzenia więcej niż kobiety. Jadaczka im się nie zamyka. Co innego jeśli są dopytywani o konkretne fakty z zakresu tematów, o których codziennie potrafią rozprawiać, a potem głosować w parlamencie.

Przypominam jeszcze raz, żeby nikomu nie umknęło. Polityk to jest osoba, która specjalizuje się tylko w jednym temacie: zdobywaniu władzy. Każdy inny tylko służy temu celowi. A w zdobywaniu władzy fakty często tylko przeszkadzają, za to pomagają zdolności retoryczne, czy w zakresie manipulacji. Czyli, innymi słowy, to są specjaliści od robienia nam wody z mózgu. Na niczym innym znać się już nie muszą, a niejednokrotnie wręcz wcześniejsza wiedza, którą zdobyli, musi ustąpić propagandzie. I głupota naszego systemu politycznego polega na tym, że tym ludziom oddajemy na kilka lat w zasadzie pełnię władzy nad naszym życiem. Mało tego, miliony ludzi słuchają, co oni mają do powiedzenia, jakby to była jakaś głęboka mądrość. Wiele osób wie, że politycy kłamią i często nie są zbyt lotni, ale co z tego, skoro potem i tak dają się przez nich omotać i fanatyzować w ramach różnych sekt.

I potem mamy takich oszołomów, którzy nawołują do antynaukowych postaw, krytykują zdobywanie wiedzy, żeby mogli nami manipulować sprawniej. I potem zdziwienie, że dzieciaki tym też nasiąkają. Ponieważ dzieci nasiąkają nie tylko tym, co się dzieje w Internecie, ale też tym, co się dzieje w domach. Z jakiegoś powodu sięgają potem po takie, a nie inne treści. Przecież nie wszystkie dzieci sięgają po takie treści i nie tworzą tego rodzaju patroli. To jest wpływ przedinternetowy, że tak to określę.

Internet stał się dla publicystyki i polityki głównym źródłem zagrożeń i celem ataków. To jest dalszy ciąg konserwatywnego lęku przed „złym światem”. Ale to odwraca uwagę od tego, co się dzieje w domach i dlaczego, akurat ci chłopcy oglądali takie, a nie inne profile na TikToku albo Instagramie. To jest o wiele ciekawsze pytanie, niż bezmyślne pomstowanie na „Internety”. To nie sieci światłowodowe i routery tworzą żyzną glebę, na której takie treści się plenią. Przed czasami internetowymi, wystarczyły gazety i radio, żeby doprowadzać do masowej przemocy. Warto się nad tym zastanowić, żeby czasem nie wpaść w pułapkę konserwatywnego wyjaśniania wszystkiego grozą zewnętrznego świata i technologii.

Xavier Woliński