Tutejsi, kolonizacja tożsamości i spis powszechny

Dlaczego w spisie powszechnym zawsze dopisuję w rubryce z pytaniem o poczucie narodowe lub etniczne w pozycji Inne: „Tutejszy”.

To jest dość dokładnie przemyślana opcja. Pozwala mi uciec od miliona dylematów związanych z ustalaniem swojej „tożsamości”, do czego zostaliśmy jako ludzie zmuszeni. Na terenach polskich całkiem niedawno. Wcześniej przez stulecia oczywistym było, że szary człowiek, czyli zwykle chłop, to żaden Polak. Jeśli już w ogóle ktoś się tak określał, to wiadomo, że ze szlachty pochodzi. Powszechna tożsamość narodowa to dość nowa „moda” patrząc na historię nie tylko ludzkości, ale nawet pojęcia „Polak”.

Trzeba było dziesiątek lat procesu, który nazywam „wewnętrzną kolonizacją”, niwelowania lokalnych odmian językowych, kulturowych, żeby na bazie literackiego (czyli sztucznego generalnie) języka wytworzyć nie tylko coś takiego jak „jednolita narodowość polska”, ale nawet jednolity język polski. Elity więc niejako w każdym kraju dokonywały wewnętrznej kolonizacji narzucając swój język, kulturę i historię „wewnętrznym ludom”, czyli najczęściej poddanym. A większość tego, co się uważa, za „odwiecznie polskie” wcale takie nie jest (jak ten słynny karp na święta, który jako „oczywista polska tradycja” ujawnił się dopiero w PRL). To wszystko, cała ta tożsamość narodowa powszechna jest bardzo, bardzo młoda.

Nie wpiszę też w tę rubrykę „narodowość śląska”, bo ten sam proces glajchszaltowania, jaki odbywał się na poziomie ogólnopolskim, niektórzy próbują robić na poziomie Śląska i wyrównywać walcem wszelkie odmiany językowe i rozmaite kulturowe nisze występujące w tym regionie (obejmującym też część republiki czeskiej z występującymi tam ich własnymi wariantami). W ten sposób niedawna wieś, jaką były Katowice (tylko się proszę tożsamościowo nie obrażać, bardzo lubię to miasto, modernistyczne kamienice itd.), próbuje narzucić własną historię np. części Górnego Śląska, która obecnie jest zwana Opolszczyzną, a która TEŻ posiada własną historię i własne warianty językowe w ramach „śląskości”. Więc jeśli ktoś chce zobaczyć jak wytwarzane w sposób sztuczny są narody, może zobaczyć co się dzieje na Śląsku (przy okazji, jako federalista, jestem zwolennikiem autonomii wszystkich regionów, a nie tylko jednego).

Nikogo nie namawiam do wpisywania tego, co ja. Ten wpis nie jest jakąś „kampanią”, bo wiem, że tutejsi to jest jakiś margines zupełny, choć w spisach przedwojennych tak się określały setki tysięcy. „Tutejsi” tak odpowiadali, bo nie rozumieli dziwnego pytania o narodowość. Jeszcze nie zostali skolonizowani i przypisani do jakiejś przegródki narodowej (do dziś kłócą się nacjonaliści rozmaitych krajów o to czy Tutejsi to byli Białorusini, Ukraińcy, czy Polacy, co obrazuje tylko szaleństwo katalogowania wszystkiego własną miarą). No więc ja też wyrażam zdziwienie, kiedy mnie o to pytają. Moi przodkowie pochodzą z rozmaitych kontekstów pogranicza i miksu językowego, większość z nich posługiwała się kilkoma językami w zależności od aktualnego kontekstu zewnętrznego, a nie jakiejś świadomej własnej autoidentyfikacji.

To, o czym piszę, powinno miłośnikom „narodu” przypomnieć dwie kwestie: nic nie trwa wiecznie. Tożsamości były, są i będą płynne (nie tylko narodowe) i dostosowujące się do obowiązujących prądów potężniejszych niż pojedyncze grupy tożsamościowe.

Ta płynność mi odpowiada. „Tutejsi” to obraz tej ucieczki przed maszyną państwowej biurokracji, która wszystko musi mieć posegregowane w przegródkach. Także ludzi. Jak pokazują badania naukowców z nurtu tzw. „antropologii anarchistycznej”, takich „uciekinierów” było (i wciąż trochę jest) miliony w różnych obszarach geograficznych od Europy po Azję. Takich, którzy odpowiadając na głupie pytania, dawali mądre odpowiedzi.

Xavier Woliński