Trzaskowski zakazał marszu nacjonalistów, sąd to podtrzymał, a ci i tak przeszli. Po prostu zarejestrowali dwa kolejne wydarzenia. To temat do przetrawienia dla tzw. “legalistów” i zwolenników radzenia sobie z nacjonalizmem metodą zakazów administracyjnych.
Oczywiście gdyby to był marsz lewicowy, to by się władza nie patyczkowała w jakieś formalizmy, tylko pały poszłyby w ruch.
Marsz był dość mizerny liczbowo i szkoda byłoby się w ogóle nim zajmować bez tego kontekstu “prawnego”. Jeśli chcemy zatrzymać rozwój nacjonalizmu i faszyzmu, to trzeba działać i wykonywać robotę organizacyjną w terenie, w szkołach, dzielnicach, na zakładach pracy. Codziennie, nie “od święta”. Rozpoznawać problemy społeczne i próbować je wspólnie rozwiązywać. Nic tak nie odciąga od głupot jak wspólna robota u podstaw i to mam akurat przećwiczone w praktyce.
Jeśli ktoś liczy na to, że jakiś polityk czy sędzia rozwiąże problem faszyzmu najlepiej “ustawą”, to właśnie będzie skazany na oglądanie takich obrazków jak dzisiaj.
A sam marsz był masakrycznie nudny. Zamiast tematu bitwy warszawskiej największy transparent miał
przekreślone LGBT. Tak więc u nich wszystko w normie. Czy 1 sierpnia, czy 11 listopada, czy 15 sierpnia, zawsze kończy się na jednym.
Na końcu były nudne jak akademia szkolna przemówienia wodzów ruchu narodowego, gdzie mogliśmy się dowiedzieć, że “jak naród się zorganizuje, to wyzwoli taką synergię, że dwa plus dwa to będzie więcej
niż dwa”. Wreszcie ksiądz poświęcił totem Młodzieży Wszechpolskiej w postaci sztandaru.