W Wyborczej zastanawiano się w weekend dlaczego PiS przestaje się bać przegranej w wyborach. No, ja bym powiedział, spójrzcie na większość tzw. opozycji i będziecie mieć odpowiedź.
To, co ujawniły te lata rządów niemiłościwie nam panującej kolejnej partii prawicowej, to przesadnie rozdmuchana przez sympatyzujące z nimi media, rzekoma wysoka jakość polityków libkowej opozycji. Mieli tam być sami herosi demokracji, najlepsi z najlepszych, ogarnięci, wykształceni i z wielkich miast, których strącenie do opozycji tylko zahartuje i wydobędzie to, co najlepsze. A wyszło jak wyszło. Bida, głupota, lenistwo i egocentryzm. Nie żebym się czegokolwiek innego po politykach spodziewał, ale kontrast między wyobrażeniami libkowej prasy z realiami jest zabawny.
Marazm, tak by można określić klimat tam panujący. Jedyny sensowny impuls jaki przez te lata pojawiał się w polityce, to był impuls oddolny. Tutaj naprawdę sporo się działo, wiele nowych aktywności, samoorganizacja okazała się skuteczniejsza niż obietnice polityków.
Na samym początku rządów PiS wydawało się, że refleksja po tamtej stronie będzie głębsza, żeby przypomnieć słynny, choć jak się potem okazało jednostkowy, tekst „Byliśmy głupi”. Dokładnie tak myślę, byli. I jak się okazuje ciągle są.
W anonimowych rozmowach przeprowadzonych przez Wyborczą politycy PiS, zaznajomieni z wewnętrznymi sondażami, drwią z „geniuszu” opozycji. Przykład pokazując, jak bardzo im pomaga w utrzymywaniu poparcia:
Napisałem o tym zjawisku sporo tekstów. Część libkowych polityków, komentatorów, oraz internetowych „fanatyków” robiło wszystko, żeby wręcz kijem zagonić wahających się z powrotem do zagrody PiS. Od wyższościowych połajanek i wyzywania od „pińcetplusów” po rozmaite ultraliberalne zapowiedzi gospodarcze niektórych polityków opozycji, o odklejonych od rzeczywistości publicystach nie mówiąc. I na końcu wezwanie Tuska na białym koniu, który wszystkim wahającym się przypomniał samą swoją osobą, że będzie powrót do tego, co było, a nie żadna refleksja. Choćby sam zapowiadał zmiany, nikt mu nie uwierzy. Tusk to jest symbol roboty za 4 zł na godzinę na śmieciówce.
Doszło do tego, że w ostatnim tekście Dominika Wielowieyska delikatnie sugeruje, że Tusk powinien pomyśleć o bardziej strawnym następcy.
Tyle że wbrew temu, co naiwnie niektórzy uważają, powrót Tuska nigdy nie miał służyć pokonaniu PiS, ale pokonaniu konkurencji na opozycji. Widać to było od samego początku. Stąd zero zaskoczenia, jeśli chodzi o traktowanie innych podmiotów. Pierwszorzędnym celem PO pod jego rządami jest bycie dominatorem na opozycji. I dopiero mając ten cel w głowie możemy zrozumieć kolejne zachowania polityków Platformy.
I Tusk z tego zadania się wywiązuje. PO odbiła w sondażach i walczy o pierwszeństwo na opozycji. To istotne – na opozycji, która przecież może być wieczną opozycją. Wygrana z PiS jest tutaj drugorzędna, albo nawet trzeciorzędna. Pierwszorzędne jest zawsze utrzymanie władzy w partii, potem na opozycji, a gdzieś tam może przypadkiem, jakaś wygrana z PiS.
Oraz utrzymywanie masy libkowej w stanie ciągłej, apokaliptycznej histerii, tak aby gromadziła się wokół swojego rycerza, swojego wodza i jego partii oraz szła do boju przeciwko wszystkim odstępcom od wiary libkowego zakonu.
Jak wiemy z historii różnych sekt, najważniejsze jest utrzymywanie wiernych w przekonaniu, że już wkrótce nastąpi koniec świata, a tylko wybrańcy, najwierniejsi z wiernych dostąpią zaszczytu wstąpienia do raju. Ten koniec świata oczywiście będzie ciągle przesuwany. Słysząc o tym wiele osób postronnych poskrobie się po głowie, ale to nie jest ważne. Ważne, że najwierniejsi trwają i walczą z heretycką konkurencją, jak lwy.
Xavier Woliński