Wojna kulturowa nie wyszła tym razem prawicy

Wczoraj zastanawiałem się, czy pisać o wygranej Zohrana Mamdaniego. W końcu to burmistrz Nowego Jorku, a jego wybór nie ma aż takiego znaczenia dla nas tutaj. Ale przekonała mnie reakcja polskiego światka polityczno-komentatorskiego, zwłaszcza tego prawicowego.

Sam wybór jest drugorzędny dla nas, ale już reakcja na niego lokalnie wiele nam mówi o stanie umysłów części naszych elit polityczno-medialnych. A to co oni mają w głowach niestety ma na nas wpływ.

No więc Mamdani wygrał głównie na postulatach socjalno-ekonomicznych. Czyli tak jak przez lata domagała się rzekomo prawica, żeby lewica zajmowała się „gospodarką”, a nie „kulturą”. No więc się zajął. I co teraz? Ano okazało się, że dla prawicy bardziej istotne jest to, jakiego ten pan jest wyznania. Czyli przez całą kampanię próbowała za wszelką cenę utrzymać i podgrzać wojnę kulturową, którą lata temu rozpętała.

To zresztą dość ciekawe, że zarzuty o religię stawia prawica, a to przecież dla strasznego „lewactwa” religia miała być podobno źródłem wszelkiego zła. Tymczasem większość lewicowców, w tym ateistów, wzruszyło ramionami na to, jaką ten pan wyznaje religię, bo to nie jest najistotniejsze dla lewicowca. Za to prawica ma problem z religijnością, jeśli tylko ktoś odstaje od ich jedynie prawdziwej wiary.

A co do postulatów powrotu do „kwestii gospodarczych”, to jak się okazuje nawet bardzo, ale to bardzo umiarkowana proponowana polityka w tym zakresie wywołuje oskarżenia o „komunizm”. Kwestia komunikacji miejskiej, czy sklepów z tanią żywnością, czy kwestia ograniczenia wysokich czynszów to nie jest nic radykalnego i nie jest odległe szczególnie od mainstreamu europejskiego.

Ale nie o to chodzi. „Komunizm” w tym przypadku nie jest oskarżeniem z półki „ekonomia”, ale z półki „kultura”. To też jest forma wojny kulturowej. Wszak to prawica wymyśliła zarzut „marksizmu kulturowego” dla każdego chyba marksisty uznawany za absurdalny. Ale to nigdy nie miało mieć nic wspólnego z nudnymi rozdziałami Kapitału o buszlach pszenicy, wartości dodatkowej i przemianie pieniądza w kapitał. Przecież oni tego nie ogarniają. Dlatego figura Marksa, komunisty, itd. to jest figura kulturowa, jak Baba Jaga, czy Freddy Krueger.

Dlatego nigdy specjalnie na poważnie nie brałem tych zarzutów o to, że lewica powinna „wrócić do korzeni”, do „PPS-u”, czy przestać pić sojowe latte, bo to nie o to chodziło. Jak zajmujemy się robotą związkową czy lokatorską, to dla nich jest jeszcze gorzej. Celem jest wyłącznie obrzydzenie lewicy i stworzenie jej kulturowego wizerunku. Nie wiem w ogóle, dlaczego miałbym się kierować w życiu „złotymi radami” ze strony przeciwnika politycznego i przejmować się jego opiniami. A część lewicowców bardzo te zarzuty przeżywa i bierze do siebie. Tylko jeśli brać je na serio, to wychodzi, że Leszek Miller powinien wrócić. Bardzo popularna postać ostatnio na prawicy. Taki „swój lewicowiec”, jak z marzeń. Pamiętamy, co się stało z partyjną lewicą za jego czasów.

Naprawdę nie ma sensu sobie zawracać głowy tymi wujkami dobra rada i histeriami prawicowymi. Trzeba robić swoje. Walczyć o kwestie socjalne i ekonomiczne, nie porzucając reszty praw człowieka. Nie mam potrzeby uwiarygadniać się na prawicowych salonach pomstowaniem na „upadek obyczajów” i „elgiebety”. Zwykle zresztą na ten upadek narzekają wielokrotni rozwodnicy „konserwatywni”. To nie są poważni ludzie.

Xavier Woliński