Czy odnosicie również wrażenie, że robotnicy i generalnie temat pracy i klasy wyparował z popkultury?
O ile innych krajach kapitalistycznych na zachód od nas, bez trudu można znaleźć odniesienia do tej tematyki w popularnych filmach, czy piosenkach, w Polsce w trakcie transformacji u nas to zniknęło. Pojawiało się parę razy w undergroundowych tekstach, ale w masowej kulturze tego nie ma prawie wcale.
We Wrocławiu akurat odsłonięto mural poświęcony Marii Koterbskiej, która śpiewała lubianą tutaj do dziś „Wrocławską piosenkę”. Obok smutno dziś brzmiącego fragmentu: „Srebrzy się Odra, najmilsza ma rzeka/I płynie z piosenką do Ciebie”, mamy też taki kawałek: „A kiedy rankiem fabryczne syreny/Dzień dobry powiedzą znów miastu/
Słonko jak jaskier wykwitnie z zieleni/Dziewczyna zaśpiewa przy pracy”.
To była zwyczajna, jak na owe czasy, „popowa” piosenka nucona przez miliony nie tylko Wrocławian i Wrocławianek.
To był i jest wybór ideologiczny. W trakcie transformacji nowe elity bardzo obawiały się, że klasa robotnicza zrobi im niespodziankę. Dlatego w latach 90. pracowano w parlamencie w pocie czoła przy ograniczaniu możliwości organizacji strajku, na ulicach „ciężko pracowały” polewaczki, a w popkulturze przedstawiano, co najwyżej „zdegenerowanych robotników”, w postaci bezrobotnych. Skojarzenie robotnik=bezrobotny=człowiek zbędny, hamulcowy przemian, nie nadążający za nowymi trendami było przez chwilę eksploatowane, żeby następnie temat zniknął niemal zupełnie.
To zrobiła oczywiście elita, która wybiła się kilka lat wcześniej na ramionach tychże robotników do władzy i majątków. Postanowili więc nigdy nie wybaczyć tym ludziom tego, co im sami zrobili. Sporo się pisało o „resentymencie klasy pracującej” względem elit politycznych i gospodarczych. To w pewnym stopniu była i jest projekcja resentymentu elit względem klasy pracującej. Jednak ten wątek pojawia się rzadko w dyskusjach i tekstach. Ostatnio trochę temat wypłynął, ale głównie w banieczkach.
W pozornie „pięknym” gmachu III RP tkwił zawsze fałsz, w duszy „nowego człowieka” tkwiła drzazga, która przypominała o nie zawsze chwalebnych początkach transformacji. O tych robotnikach, którym obiecano prywatyzację pracowniczą i kontrolę nad zakładami a zostawiono z pustymi halami fabrycznymi, z wyprowadzonym majątkiem i nic nie wartymi już akcjami. O tym nie wolno zbyt dużo mówić. Lepiej tematu nie poruszać, bo śpiący niedźwiedź może się obudzić.
Kiedy i tego było za mało, odebrano też język opisu własnej sytuacji. Samo określenie „klasy pracującej” stało się „niewłaściwe”, gafą. Nawet „robotnik” brzmi podejrzanie.
Wyparło to magmowate pojęcie „klasy średniej”. Nie ma powszechnie zrozumiałego języka, żeby wyrazić to, co się stało i co się z nami w kapitalizmie dzieje.
A jeśli odebrano ci język, musisz milczeć. I o to właśnie chodziło.
Xavier Woliński