Robotnicy przemysłowi, czy jeszcze istnieją?

industry metal fire radio Photo by Pixabay on Pexels.com

Wiem, że czytają mnie dość licznie także robotnicy i robotnice, więc wyobraźcie sobie, że są osoby, które w ogóle nie mają z wami styczności.

W czasie dyskusji na temat mojego wczorajszego tekstu o zjawisku wymazywania robotników z popkultury, jedna z czytelniczek napisała:

„Kiedy piszesz o „klasie robotniczej”, to ja się na poważnie zastanawiam, kogo masz na myśli, ponieważ ja nikogo z tej klasy nie znam. Znam ludzi pracujących w różnych sektorach, na różnych stanowiskach i za różne pieniądze ale nie znam nikogo, kto by pracował w fabryce”.

Nie mam zamiaru polemizować z tym stwierdzeniem, takie jest czyjeś doświadczenie, choć może być, dla wielu osób pracujących w fabrykach, zaskakujące. Najwidoczniej jednak powstała jakaś klasowa bariera tak szczelna, a wymazywanie robotników tak skuteczne, że tego rodzaju osoby istnieją, choć nie są, jak sądzę, Kulczykami.

Czytelniczka próbuje jednak swoje doświadczenie uogólniać, zastanawiając się, „czy robotnicy jako tacy nie wyparowali w ogóle”. Spieszę więc z wyjaśnieniem.

Osób pracujących w przemyśle jest 5,2 miliona. To o wiele więcej niż w rolnictwie, gdzie zatrudnienie znajduje ok. 1,4 miliona osób i wciąż spada. Już tylko 2 proc. mieszkańców wsi żyje z rolnictwa, a chyba nikt nie powie w Polsce, że rolnicy „wyparowali”. Wciąż są dość głośni, mają swoje organizacje klasowe, które wciąż starają się bronić ich interesów. Mimo że jest ich znacznie mniej, nie zniknęli ze świadomości.

Co innego robotnicy. Po okresie kryzysu w latach 90. i na początku dwutysięcznych, zatrudnienie w przemyśle pod koniec tej drugiej dekady zaczęło rosnąć i utrzymuje się stabilnie powyżej pięciu milionów. Z jakiegoś jednak powodu powszechna wśród zwłaszcza klasy średniej z dużych miast jest mitologia o zaniku klasy robotniczej. Miliony ludzi, całe rodziny po prostu zniknęły ze sporej części dyskursu i tylko od czasu do czasu pojawiają się w świadomości w figurze „górnika”, równie mitycznego „potwora”, co minotaur, który gdzieś czyha w labiryntach kopalni. Inne grupy zawodowe występują już bardzo rzadko w środkach masowego przekazu lub popkulturze.

O tym z jakiego powodu tak się dzieje napisałem w poprzednim tekście.

Dlaczego jednak wiele osób jest wręcz fizycznie odseparowana od klasy robotniczej? Nie mogą jej spotkać, bo kiedy klasa średnia zmierza samochodem do pracy, a tym bardziej, kiedy pracuje zdalnie, robotnik już od szóstej pracuje przy maszynie. Gdzie mają więc na dłużej się zetknąć?

Dodatkowo, o ile w PRL czy wcześniej, fabryki były usytuowane blisko centrów miast, teraz bardzo często usytuowane są pod wielkimi miastami lub w małych miejscowościach, niejednokrotnie w specjalnych strefach ekonomicznych. Robotnicy m.in. dowożeni są autobusami pracowniczymi i można ich spotkać w mieście w większej grupie, jak na nie czekają. Ale w innych godzinach niż ta o której zmierzają do np. biur pracownicy usług lub tzw. wolnych zawodów.

Tak więc moja teza o „wypieraniu” klasy robotniczej z kultury i debaty to jedno. Nastąpiła też w dużym stopniu separacja fizyczna, czasoprzestrzenna. Z bardzo określonymi skutkami dla polityki.

Aby to się zmieniło, robotnicy musieliby wrócić symbolicznie do „centrów miast”. Zamanifestować głośno swoje istnienie. A tego nie da się zrobić bez dobrej organizacji, związków zawodowych i innych. Bez własnych mediów opowiadających ich historię, ich głosem.

Xavier Woliński