Akademicki feudalizm

Protest okupacyjny na Uniwersytecie Wrocławskim w czerwcu 2018 roku. Fot: wolnelewo.pl

Wczoraj wywołałem oburzenie niektórych osób, bo ośmieliłem się napisać, że sam świat naukowy powinien zrobić coś z feudalnymi stosunkami w akademii. Oraz tym, że niektórzy używają tytułów naukowych, żeby próbować te hierarchiczne stosunki ideologiczne uzasadniać i rozszerzać na resztę społeczeństwa.

Podobno „wrzucam wszystkich do jednego wora” i nie rozumiem, że kadrze naukowej niższego szczebla jest ciężko. Ani nie wrzucam, ani nie jestem ignorantem w kwestii zarobków i problemów szeregowej kadry. Na tym przecież właśnie polega feudalna hierarchia, że ci na dole robią na tych na górze. Ale kto ma z tym coś zrobić?

Kiedy zapytałem, to znowu poczytałem całą litanię o tym, że „nie rozumiem uwarunkowań”, „to nie takie proste”, „to trzeba usiąść i na spokojnie rozważyć”. Typowe inteligenckie przykrywanie potokiem słów własnej niemocy.

Jako że z zasady popieram wszelkie protesty pracownicze, w ciągu lat zdążyłem wspierać już kilka akademickich „poruszeń” (z jednego macie nawet gdzieś tutaj nagranie wideo). Schemat zawsze wygląda podobnie. Grupka doktorantek czy zwykłych sudentów dowiaduje się, że gdzieś tam na świecie ostro walczą (np. we Włoszech okupują budynki uniwersytetu) i próbuje coś zrobić tutaj. I zawsze kończy się tak samo. Garstka kadry, prawie zawsze te same osoby, popierają „młodzież”, a reszta po prostu to aktywnie ignoruje. Młodzież np. po tygodniu okupacji jakiejś sali na uczelni, widząc nikłe wsparcie ze strony „ciała naukowego”, rezygnuje zniechęcona do czegokolwiek. Niektórzy odchodzą pracować w innych branżach, bo nie widza absolutnie miejsca dla siebie w tej zrupieciałej, zatęchłej postfeudalnej strukturze pełnej układów i układzików.

Od razu zaczęło się lamentowanie, że „nie rozumiem ryzyka”, „nie rozumiem tego, tamtego”. Ogarniacie? Inteligentni ludzie, posiadający rozliczne kompetencje, posiadający niejednokrotnie dojścia do mediów, potrafiący komunikować swoje postulaty, cieszący się w społeczeństwie jeszcze jakimś tam „prestiżem”, nie potrafią walczyć o swoje interesy? Sprzątaczki ze szpitala w Bełchatowie, czy listonosze potrafili lepiej, wytrwalej i z większą odwagą walczyć czasem miesiącami o swoje. Walczyli mimo groźby zwolnienia z roboty z „wilczym biletem”, co np. dla osób 50+ na prowincji jest potężnym ryzykiem.

Naprawdę, w życiu nie widziałem mniejszego poczucia solidarności, ogarnięcia swojej sytuacji, niż wśród akademików i szerzej „inteligenckich zawodów” (w tym dziennikarzy). Nasłuchałem się rozmaitych historii, jak to nie mogli liczyć np. naukowcy i naukowczynie z IFiS PAN na odpowiedni poziom solidarności innych instytutów PAN, kiedy rząd próbował zagłodzić ich finansowo. Takich przykładów przecież w ostatnim czasie było nieco więcej. Każdy grał tam na siebie. To jest żenujące, czego się nasłuchałem.

Kto ma za was walczyć o poprawę relacji i jakości w akademii? Mam górników wam ze Śląska sprowadzić, żeby za was walczyli? Pielęgniarki mają wam pokazać jak się to robi? A może lokatorzy zakładówek mają wam pokazać jak zrobić miasteczko namiotowe, czy jak?

Już naprawdę, bez przesady. Albo działacie, albo jęczycie po kątach i w internetach. Wybór należy do was.

Xavier Woliński