Gdzie pan, gdzie cham, a gdzie rektor

„Wzrost płacy minimalnej cieszy osoby najmniej zarabiające, ale prowadzi do wzrostu obciążenia dla pracodawców. Przełoży się to na wzrost cen i ograniczanie zatrudnienia”. Czy to wpis Konfederacji? Pracodawców RP? FOR Balcerowicza? Nie. To twitterowy wpis rektora Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie.

Jest coś perwersyjnego w tym, że człowiek, który dosłownie jest utrzymywany przez nas, podatników, w większości pracowników najemnych, wypisuje takie rzeczy. Za nasze pieniądze mówi nam, że podwyżki dla najmniej zarabiających spośród nas się nie należą, bo to, bo tamto, bo „przemciembiorcy się obrażą”. Albo „inflacja”, albo coś innego strasznego. Co zrobią ci „przemciembiorcy”? Wyjadą do Czech? I jak będą z czeskimi kapitalistami konkurować, skoro jedyne co potrafią to konkurować tanią siłą roboczą, a jeśli tania siła robocza przestaje być tania to kończą im się pomysły? Czesi ich zjedzą na śniadanie, tak jak pewnego „potentata handlowego” z Polski zjedli na śniadanie Niemcy, jak tam próbował podboje robić.

W takich momentach proponuję „test Wolnelewo”. To znaczy pytam takich ludzi, czy w związku z ich zaniepokojeniem o los „pracodawców” lub inflacji lub „budżetu”, jutro pójdą do szefa, albo kadr z prośbą o obniżkę swojej pensji. Dla dobra Polski. Jeśli tego nie zrobią, to nie traktuję ich poważnie. Ponieważ, jeśli ktoś postuluje jakieś rozwiązanie, ale skutki tego rozwiązania mają ponosić wyłącznie jacyś „inni”, to zwykle robię się bardzo, bardzo podejrzliwy względem danej propozycji.

To jest generalnie też problem ze światkiem naukowym. Jak mam bronić naukowców, kiedy często ludzie z tytułami posługują się rozmaitymi uproszczeniami i generalnie stoją po określonej stronie sporu ideologicznego, posługując się autorytetem nauki, czy swoim tytułem naukowym? To jest coś, co sam świat nauki powinien rozwiązać, bo naprawdę to nie ułatwia budowania dobrego wizerunku dla tej profesji. I uzasadnienia finansowania nauki, skoro ludzie zaczynają postrzegać to jako jakiś przeżytek feudalizmu i walki o kastowe interesy.

Jak to jest możliwe, że ci sami ludzie krzyczą, że należą im się podwyżki i wówczas już inflacja, czy „dobro pracodawcy/podatnika” nie ma takiego znaczenia. I jednocześnie mówią, że „plebs” powinien poświęcić się dla gospodarki, kapitału, czy „dobra ogólnego” i przestać otrzymywać podwyżki. Przypominam, mówimy o najniżej zarabiających. Dostających tyle na rękę, że panu rektorowi nawet nie chciałoby się za takie pieniądze pojechać do swojego rektorskiego biura. Przecież tutaj jest ewidentna logiczna sprzeczność. Jeśli inflację podbija biedak na najniższej, to także ją podbija rektor z niezłymi już jak na Polskę zarobkami.

To jest cały czas gra o władzę i hierarchię. Gra o to kto jest panem, a kto jest wyrobnikiem. Ludzie mają zarabiać w pocie czoła na podwyżki dla pana rektora i „ciała naukowego”, ale nie należy im się za tę pracę odpowiednia, godna gratyfikacja? Mamy znowu mieszkać w czworakach i czapkować przed gronostajami, żeby zmysł „porządku” pana naszego rektora został zaspokojony? Może jeszcze obok tytułów naukowych mamy im nadawać też tytuły szlacheckie, żeby było „jak dawniej”?

Obleśne.

Xavier Woliński