Jednym z tematów tygodnia była piękna orka jaką Szczepan Twardoch i Adriana Rozwadowska urządzili Jaśnie Wielmożnemu Panu Maciejowi księciu Radziwiłłowi, herbu Trąby.
Zainteresowanych po szczegóły tej wymiany ciosów zachęcam do przeczytania odpowiednich tekstów. W skrócie jaśnie pan książe Radziwiłł zarzucił Twardochowi „genetyczny marksizm”, bo zaczął grzebać w niezbyt różowej historii pańszczyzny i przypomniał, kto kogo okładał batem. I kto teraz czerpie z tej przeszłości całkiem konkretne profity (w sferze kulturowej i całkiem materialnej jak zwroty majątków, co szczegółowo przeanalizowała następnie Rozwadowska).
Ok. Ta wymiana ciosów była fascynująca, ponoć może nawet skończyć się pozwami, bo jakieś „młode dziennikarki” mają czelność coś tutaj pisać „w pośpiechu”. Mnie jednak te prywatne przepychanki interesują mniej. Jak zwykle najbardziej ciekawy jest wymiar zbiorowy, społeczny.
Kiedy Radziwiłł docisnął Twardocha w stylu: „ale konkretnie o co panu w zasadzie chodzi?”, ten zaczął się zarzekać, że „bolszewikiem nie jest” i w sumie nie zależy mu na materialnej zmianie, a jedynie „symbolicznym uznaniu winy”, bo przecież nie idzie o „grabienie zagrabionego”. Myślę sobie, ja też bolszewikiem nie jestem i o żadnym grabieniu z mojej strony mowy być nie może. Ale idzie raczej o uspołecznienie na powrót tego, co wcześniej było społeczne, społecznym wysiłkiem wytworzone. A więc nie grabież moralnie odstręczająca, gdzie ktoś kradnie komuś coś, żeby stać się tego właścicielem. Kiedy ktoś grabi, żeby samemu stać się bogaczem. Chodzi o konkretne pytanie: co z tą kasą, z tymi majątkami, które w ostatnich dziesięcioleciach na nowo magnateria wydoiła od nas, potomków „chamów”, a które tak skrupulatnie opisała dziennikarka Wyborczej.
I nie chodzi oczywiście wyłącznie o tę konkretną postać. O tego Radziwiłła, czy o tych Czartoryskich. Idzie o cały proces reprywatyzacji naszych wspólnych dóbr, który był, nie wiedzieć czemu przez dziesięciolecia w III RP uznawany za „zadośćuczynienie krzywdom”, a nie po prostu grabież. Krzywdę to mógł proszę państwa ponieść szewc, któremu zabrano zakład, a nie panowie kamienicznicy, czy właściciele ziemscy i inni rentierzy, którzy przez lata, a często wieki całe, akumulowali bogactwo żerując na pracy poddanych.
I teraz czytam u Rozwadowskiej, że: „W budynku gospodarczym przy pałacu w Jadwisinie od pół wieku mieszkała blisko 90-letnia pani Danuta. W 2016 roku – kiedy Radziwiłłowie przejęli pałac – została bez dachu nad głową. Dopiero po medialnych naciskach – mimo trudnej sytuacji mieszkaniowej w gminie – ta ostatnia znalazła lokal dla kobiety. Sami Radziwiłłowie nie mieli na tyle przyzwoitości, żeby rozstać się z lokatorką w sposób elegancki. Prostą „chłopkę” na swoje utrzymanie wzięli podatnicy i podatniczki”.
Ale jednak wracając do meritum. W większości ludzie, w przeciwieństwie do inteligentów samym symbolicznym uznaniem się nie najedzą i takie uznanie jest im po nic, bo i tak robić dalej na panów będą. Można i trzeba oczywiście przypominać historię pańszczyzny, historię chłopów. Ale jak zwykle u większości ludzi pióra dochodzi do zawahania, co z tym w praktyce zrobić, bo przecież „nie możemy być bolszewikami”. Mnie tam zupełnie nie interesuje, czy jaśnie pan uzna symbolicznie swoją winę, czy nie uzna, czy przyzna nam rację, czy nie przyzna, bo jego oceny moralne i symboliczne interesują mnie tyle, co oceny moralne plantatorów. Nie zwykłem się przejmować opiniami ludzi, którzy są dla mnie nikim istotnym. Ot, jednymi z wielu, którzy szwendają się po świecie i wypowiadają swoje opinie.
Mnie interesują przede wszystkim, czy zaczniemy zadawać pytania o realnie istniejący teraz kapitalizm. Odpowiedź na pytanie: Skąd się wzięły majątki jest o tyle istotne, o ile wskazują, że opowieści o tym, jak to się dochodziło „ciężką pracą” do bogactwa to bajki i nie należy ich traktować poważnie w rozważaniach dotyczących urządzenia gospodarki. To, co było i jest społecznie wytwarzane, ma wrócić pod kontrolę społeczną i tyle.
Niestety za bardzo tu widzę chęć uznania przez starą elitę dla nowej, tej pochodzącej z „chamstwa”. Że oni uznają nasze krzywdy i już niektórzy potomkowie chłopstwa będą mogli zająć obok potomków starej szlachty bez skrępowania miejsce. Struktura niech pozostanie jaka jest, tylko chłopów trochę uszanujmy.
To jest właśnie mój problem z większością inteligenckich tekstów. Czytam często książkę, w której słusznie wydobywa się na wierzch ukryte mechanizmy kapitalizmu, czy feudalizmu. Że kapitalizm doprowadzi nas do samozagłady, że opiera się na bezwzględnym wyzysku krajów Południa, opiera się na akumulowanym przez wieki na tym wyzysku bogactwie. A na końcu we wnioskach jest jakieś niemrawe: no to może wprowadźmy ewentualnie jakiś podatek. Albo: może uznajmy symbolicznie winę panów.
Dlatego lubię cyników wśród władców tego świata, którzy mówią wprost i bez ściemy, że są panami, „nie mamy waszego płaszcza i co nam zrobicie?”. Uznają „symbolicznie”, że owszem oni są na szczycie, a my czołgamy się po ziemi z twarzą w błocie.
Jak Warren Buffet, który wypowiedział słynne „Istnieje walka klas. Ale to moja klasa, klasa bogatych, prowadzi tę wojnę. I to my wygrywamy”.
Może wreszcie zacząć się zastanawiać, jak to zmienić, bo oni o tym doskonale wiedzą. Wiedzą i nadal to czynią wprowadzając nam jakąś neopańszczyznę. I to na poziomie globalnym. Wszak państwo Czartoryscy wypompowali 100 mln euro, które sprezentował im „ludowy rząd pisowski” za m.in. „Damę z gronostajem”, do raju podatkowego w Lichtensteinie. Radziwiłł oczywiście również brał w tym procederze udział.
Xavier Woliński