Korzystając z faktu, że inba w banieczce Silnych Razem zwanych też ostatnio „silniczkami” trwa, postanowiłem zastanowić się nad tym, czym jest w ogóle symetryzm?
Po tym jak już kolejne osoby rezygnują z uczestnictwa w fajnopolackim Campus Polska z powodu usunięcia Sroczyńskiego, Silni poczuli wiatr w żaglach i próbują teraz wypromować nowy tag na Twitterze o nazwie SymetryzmToZdrada.
Na czym ta zdrada miałaby polegać? Czy „symetryści” cokolwiek im obiecywali? Kto ich oszukał? Problem fanatyków polega na tym, że siedząc w szczelnej ideologicznej bańce uważają, że większość myśli tak jak oni. To znaczy jest oddana swojej Partii i jej Wodzowi oraz idei „cel odsunięcia PiS od władzy uświęca wszelkie środki”.
To oczywiście działa w przypadku fanatyków innych partii. W naszej kompletnie zdurnowaciałej polityce im mniej zależy od pojedynczych ludzi, tym bardziej są przekonani, że ich głos w internecie czy urnie jest fundamentalną sprawą za którą warto obrazić wszystkich dookoła, którzy nie są wierni Partii. Łącznie z rodziną, (byłymi już) przyjaciółmi, sąsiadem i psem sąsiada.
Tymczasem symetryzm, to jest zdrowe podejście do polityki. Ocena na spokojnie tego, co tam poszczególni politycy kolejnych rządów nam tutaj pichcą. I mało tego, większość ludzi to de facto „symetryści”. Niewiele osób może sobie pozwolić na intensywne siedzenie w politycznych bańkach i trawienie bez końca kolejnych inb. Ludzie mają swoje sympatie i antypatie polityczne, ale najczęściej bez fanatyzmu i oceniania rzeczywistości wyłącznie przez pryzmat wyborów i partyjniactwa.
To jedyna nadzieja i na tym bazowała moja działalność przez lata. Na otwarciu się na innego w rzeczywistym świecie. Jeśliby wszyscy byli takimi fanatykami, jak ci co (pozornie) „interesują się polityką”, czyli oglądają jakąś jedynie słuszną telewizję i karmią się apokaliptycznymi wizjami, które się zrealizują, jeśli „tamci dojdą do władzy albo ją utrzymają”. Gdyby tak było, gdyby wszyscy mieli tak sekciarski sposób myślenia, nie dałoby się już w ogóle ludzi zorganizować do wspólnej walki o ich podstawowe, namacalne interesy, które przekraczają podziały partyjne.
Brałem udział i współorganizowałem w mnóstwie inicjatyw, o których nowe osoby, które czytają od niedawna tę stronę, zapewne nie słyszały. Otóż całe lata oprócz pisania, testowałem swoje strategie w „realu” (inaczej uważałbym tę pisaninę za mało wartościową, gdyby nie była osadzona jakoś w doświadczeniu praktycznym). I właśnie dzięki bardzo wyraźnemu zdystansowaniu od polityki partyjnej i quasi religijnej wojny jaka przetacza się przez kraj, udawało się w ogóle cokolwiek osiągnąć. Gdyby pracownicy dajmy na to Poczty, albo lokatorzy sprywatyzowanych mieszkań zakładowych zaczęli się odpytywać, kto na co głosował i gdybyśmy tego nie ucinali, to nie byłoby żadnej organizacji, żadnych protestów.
To jest zabawne, że ludzie, którzy mówią o „zwykłym człowieku”, często nie widzieli tego zwykłego człowieka na oczy, a ci którzy mówią o „demokracji” w ogóle nie rozumieją, co jest jej bazą.
Korzeniem demokracji jest zaangażowanie bezpośrednie właśnie zwykłych ludzi. Spotkanie, dyskusja i nade wszystko wspólne działanie. Nie ma innego procesu demokratycznego i nie jest nim na pewno mechaniczny wybór pana co cztery lata.
Wszyscy, którzy próbują to zakłócać, przeszczepiając z warszawskich prawicowych, liberalnych czy jakichkolwiek innych salonów te ich sekciarskie kłótnie o stołki (bo reszta jest tylko ideologiczną zasłoną) i dostęp do zasobów, działają przeciwko demokracji i zaszczepiają tu nam autorytaryzm.
W momencie, kiedy np. na spotkaniu pojawi się ktoś, kto próbuje rozdawać ulotki wyborcze, albo koniecznie chce oskarżać ludzi o to, że „niesłusznie głosowali”, dostaje ostrą reprymendę, a ulotki lądują w koszu. Ludzie nie są fanatykami i czują ulgę, kiedy wreszcie odnajdują takie miejsce, w którym mogą robić coś wspólnie bez tej nawalanki.
Właśnie dlatego, że nawet jeśli ktoś na coś zagłosował, to pozostaje „symetrystą” o bardzo ograniczonym zaufaniu do „swoich” posłów, którzy potrafią zmieniać poglądy w zależności od tego jak wiatr zawieje i zmieni się układ sił. Wie, że ta czy inna partia nie ma monopolu na prawdę, co jest ze wszech miar zdrową postawą. Oby nigdy nie zniknęła, bo będziemy żyć w koszmarze ciągłej wojny i zagryzania się wzajemnego na bazie tego, co tam w sztabach generalnych Partii wymyślili.
Jeśli tak się stanie i nie będzie miejsca już na „symetryzm” i „hamletyzowanie”, to obudzimy się w mocno autorytarnym kraju rządzonym przez wyznawców takiej czy innej Najwyższej Prawdy.
Xavier Woliński