Najbardziej demokratyczni demokraci i ich debata

Foto: bernard george

Organizatorzy Campus Polska domagali się usunięcia z panelu dyskusyjnego Grzegorza Sroczyńskiego. Prowadzący Marcin Meller nie zgodził się na tego rodzaju ingerencję, więc panel w ogóle się nie odbędzie.

To logiczne. To ma być spęd ideologicznej sekty, więc po co im jacyś tam heretycy? Czujne oko twitterowej inkwizycji patrzy. W „Wolnej Polsce” w ogóle nie będzie żadnych debat. Po co komu te dyskusje, prawda?

Ja tu zapisałem całe kilometry tekstów ujawniają te „absurdy”, jak nasi „demokratyczni demokraci” rozumieją demokrację, debatę publiczną, itd. Nawet Sroczyński, który przecież ani nie jest „pisowcem”, ani nie jest jakimś krytykiem systemu to dla nich zaprzeczenie ich rozumienia „demokracji”. Po prostu wyraża wątpliwości i robi dobre wywiady z często nieszablonowymi ludźmi. Ale to jest już za dużo dla naszych kompletnie już sfanatyzowanych libków.

Nie można przecież mieć wątpliwości. Granice demokracji wyznacza Umiłowany Przywódca. Tak jak w sferach rządowych może być tylko jeden Prezes, tak i na opozycji może być tylko jeden Przewodniczący i jedna linia. Żadnych odchyłów, żadnych wątpliwości.

Autorytaryzm tutaj to jest podstawowy trend polityki. A demokracja jest wtedy, kiedy my rządzimy. Jak nie rządzimy, to jest koniec demokracji.

I myślicie, że to jeden Sroczyński został tak potraktowany? Już się zgłaszają inni, którzy nie zmieścili się „w formule”, jak aktywista Jan Mencwel.

Podkreślę jeszcze raz. Ani Sroczyński, ani Mencwel, ani nikt tam zaproszony to nie są żadni radykałowie. A mimo wszystko nie mieszczą się w „demokratycznej debacie”. Teraz już rozumiecie dlaczego takie osoby jak ja w ogóle nawet już nie mieszczą się w tym samym wszechświecie debaty, co nasi „demokraci”.

Jeśli ktoś ujawnia autorytaryzm leżący u podstaw tego systemu, a nie jest tylko jego „pisowskim wypaczeniem”, który wskazuje na jego korzenie, a nie pojedyncze gałęzie, dla tego w ogóle nie ma miejsca w dyskursie. To już jest „przesada” i „ultraradykalizm”.

No i swoją drogą, żeby sobie pozwolić w ogóle na jakąkolwiek krytycyzm, musisz sobie najpierw zbudować potężną tarczę w postaci CV. Musisz osiągnąć wyżyny w swoim fachu, żeby w ogóle ci łaskawie czasem coś krytycznego pozwolili napisać. Z drugiej strony mamy rozmaite publicystyczne miernoty i potakiwaczy „słusznej linii” tej czy innej partii, ale oni mogą pisać w kółko to samo od lat, nawet jeśli żadna z prognoz się nie sprawdziła i nie wylecą z roboty. Za to „symetryście”, czyli po prostu człowiekowi z własnym osądem, a nie powtarzającym „obiegowe opinie”, wystarczy, że omsknie się noga i pozamiatane. Nie ma taryfy ulgowej.

Na koniec zamieszczę parę komentarzy u Mellera od naszych „Silnych Razem”, żebyśmy sobie uzmysłowili z jakiego rodzaju „demokracją” mamy tu do czynienia:

„Wybory za dwa miesiące, PiSowi za bardzo nie spada, to już raczej nie jest czas na symetryzowanie”, „To nie symetryzm tylko andropauza panowie. 2 miesiące przed wyborami a wy będziecie jeździć po opozycji. Myślicie, że jesteście tacy światli?”, „Cenię za intelekt i jakość dyskusji ale to naprawdę nie czas na „nie trzeba straszyć pisem”, „I słusznie…teraz nie czas na symetryzm i hamletyzowanie…”. I tak dalej i tym podobne.

Teraz nie czas na debaty, teraz czas walki o koryto. O to, czy będą z niego konsumowały pociotki pisowców, czy peowców. Do której sekty będą płynąć pieniądze i w których mediach będą rządowe reklamy. Czy TVP będzie dalej pisowska, czy będzie miała „słuszną” linię, jak TVN.

I tak to się kręci w tym kraju.

Xavier Woliński