Czy progresja podatkowa to „nienawiść do bogatych”?

Niektórzy uważają, że jestem zwolennikiem progresji podatkowej, bo „nienawidzę bogatych”. Cóż, to nie kwestia nienawiści.

Tak jak pisałem, mnie generalnie kapitalizm się nie podoba i nie opłaca. Ale na istnienie tego systemu i wspierającego go państwa powinni składać się głównie ci, którzy najwięcej na nim zyskują. Teraz, w Polsce (ale i najczęściej na świecie), natomiast jest odwrotnie. Najwięcej proporcjonalnie względem dochodów płacą niezamożni. Czyli finansują niejako własne kajdany.

Nie chodzi więc o to, że ja komuś chcę „zabrać”, bo go „nienawidzę”, albo „zazdroszczę”. To są projekcje własnych emocji, nie moje. W Polsce, czy nam się to podoba, czy nie podoba, osoby zarabiające w okolicach 10 tysięcy miesięcznie są już z kategorii tych zamożniejszych. Tak więc powinny płacić odpowiednio. Można się porównywać oczywiście do Bezosa, albo do krajów Zachodnich, ale żyjemy tu i teraz, z taką medianą i taką dominantą zarobków, a nie inną. Takie są smutne realia tego kraju i to, co tu piszę najczęściej służy uzmysłowieniu tego faktu.

Każdy z nas cierpi, ma problemy, życie to udręka, wiadomo. Ale naprawdę ciężko takiemu człowiekowi jak ja, który naprawdę oglądał ekstremalną biedę i związane z tym skrajne sytuacje, szczególnie empatyzować z kimś kto nie chce dołożyć się więcej do wspólnej ochrony zdrowia, bo z tego powodu np. będzie musiał ograniczyć wycieczki zagraniczne. To nie jest jakby mój target.

Dla mnie ochrona zdrowia to jest absolutny priorytet. Jak nawet mi wychodzi, że rewolucja kiedyś się przydarzy, to zawsze pytam: na ile dotknie to ochronę zdrowia. Dzisiaj bez niej bym już nie żył. Tak, bez tej opluwanej publicznej służby zdrowia dawno byłbym już martwy i niczego tutaj nie pisał. Prywaciarz wysłał mnie do szpitala publicznego, bo „on nie ma sprzętu, ani personelu”. Ot takie moje doświadczenie z „prywatną ochroną zdrowia”, która dobra jest może do korekt wyglądu, albo zrobienia jakichś prostych zabiegów i usług o dużej stopie zwrotu. Ale nie kiedy życie jest na krawędzi.

No więc, jeśli ktoś mi mówi, że przy wysokich zarobkach nadal chce płacić grosze na ochronę zdrowia, bo jemu wystarcza „prywatna przychodnia” to uważam, że po prostu jest szczęśliwcem, który co najwyżej jakieś proste badania robił. Nie potrafię empatyzować w ogóle z takimi osobami. Uważam je za intelektualnie ograniczone.

W każdej z rodzin, jeśli popytacie, znajdzie się historia śmierci z powodu braku dostępności lekarza, bo był za drogi. Tak umarła moja prababcia, tak umarła moja babcia wkrótce po wojnie (najczęściej umierały młodo kobiety ze względu na horror porodu). Nie dlatego, że „nie było ratunku”. Dlatego, że lekarz to było dobro luksusowe. Krowiniści i egocentryczni bogacze chcieliby powrotu tych czasów. Ale mnie się to nie uśmiecha. Zbyt dokładnie znam historię zarówno na poziomie mikrohistorii rodzinnej, jak i generalnie historii gospodarczej tego kraju.

I teraz ludzie, którzy jeszcze niedawno byliby trzymani niczym „mówiące narzędzia”, teraz tak oderwali się od własnej historii, własnych korzeni, że zapomnieli jak może wyglądać świat bez tak „oczywistej” usługi jaką jest publiczny szpital. A taka przyszłość pewnie nas czeka, bo widzę, że chęć powrotu do tego „jak było przed wojną” objawia się nie tylko w postaci reprywatyzacji i odbudowy Pałacu Saskiego.

Tak więc zarabiasz nieźle jak na polskie warunki? Super, gratuluję. Jeśli będziesz chciał/a wejść w zwarcie z korpo, żeby założyć związek i zarobić jeszcze więcej, chętnie będę wspierał radą. Nie raz wspierałem już całkiem nieźle zarabiających programistów, jeśli korpo coś im pokombinowało z zarobkami, albo dręczyło w inny sposób. Nie sprawdzałem kto jakiego składa PIT-a. Ale jeśli mi opowiadasz jak jest ciężko, bo musisz zapłacić wyższą składkę zdrowotną, to tutaj życzliwego słuchacza nie znajdziesz.

Xavier Woliński