Macron najwyraźniej wygrał wybory we Francji. Libki się cieszą, prawaki się smucą. „Demokracja uratowana”. Można się tematem nie interesować przez parę lat.
Ale czy na pewno uratowana? Czy raczej nie mamy tu jakiegoś poważniejszego problemu?
Do tej pory mieliśmy do czynienia z alternatywą w rodzaju Pepsi albo Cola. Ale od dłuższego czasu druga strona przekonuje, że w konkurencyjnym napoju jest cyjanek. A więc jego wygrana oznaczałaby taki czy inny „koniec wszystkiego”.
Coraz więcej osób to zauważa, stąd spadająca frekwencja. Najniższa od kilkudziesięciu lat. Ludzie mają powoli dość tego szantażu.
Po drugie, Le Pen przegrała, ale podwyższyła swój wynik względem poprzednich wyborów. Tymczasem przekonani o swojej bezalternatywności stronnicy Macrona mogą, tak jak nasze libki, uznać, że kolejne zwycięstwa im się należą z zasady i rozleniwić się. Jednak pewnego dnia może przyjść szok wyborczy. Ale wtedy będą winni, jak u nas, oczywiście, „gupi ludzie”.
A skoro tak, to czy ludzie w ogóle dorośli do demokracji? Może powinien wrócić w wyborach cenzus majątkowy albo związany z wykształceniem? Znacie te pomysły, krążą u nas od paru lat.
To nie jest problem tylko Francji, ale kryzys szerszy związany z perturbacjami w całym systemie gospodarczo-politycznym. Przestaje on sprawiać już nawet wrażenie, o realizacji nie mówiąc, że zrealizuje podstawowe potrzeby bardzo wielu osób, a istniejące siły polityczne nie potrafią sprostać niemożliwemu zadaniu jego naprawy.
Xavier Woliński