Francja, Polska i kryzys libkowej „demokracji”

Niektórzy ogłosili, że Emmanuel Macron wygrał we Francji, choć zapomnieli, że nadchodzi druga tura i wiele może się wydarzyć.

Prawica, w tym skrajna systematycznie rośnie, a kij którym próbuje się zapędzać elektorat do urn słabnie. Macron w czasie poprzednich wyborów obiecywał cuda, łącznie z „odnowieniem demokracji” na czele. Problem w tym, że w czasie kadencji nie rozwiązał starych problemów, a doszły kolejne. Powszechnie jest uważany, za prezydenta bogatych, kapitału i elit. „Spadek siły nabywczej, wzrost nierówności społecznych, upadek systemu opieki zdrowotnej, załamanie usług publicznych, pogarda dla najbiedniejszych i wielkie serce dla najbogatszych i najpotężniejszych” – podsumowuje najważniejsze, z perspektywy zwyczajnego człowieka, zarzuty publicysta pisma Le Monde libertaire.

Do tej pory zarówno obietnice, subiektywne odczucia względem niego takie jak „energia i świeżość”, oraz straszak w postaci Le Pen działały. Ale to słabnie i w końcu, jeśli nie teraz, to za następnym razem nadejść może załamanie. Z prostej przyczyny, liberalna demokracja jest w kryzysie na całym świecie, nie tylko na Węgrzech, w Polsce, o czym lubią się rozpisywać nasi publicyści. Kryzys jest wszechogarniający i dotyka całego Zachodu z USA na czele, a Trump to była tylko zapowiedź możliwej przyszłości.

Zamiast walki o konkretne rozwiązania coraz częściej dominuje szantaż moralny: jak nie zagłosujesz na nas, to przyjdzie skrajna prawica. To rozleniwia obóz „demokratów”, bo uważają, że sama groza rządów prawicy w rodzaju lepenistów, czy trumpistów utrzyma w ryzach elektorat. Tymczasem powoduje to zniechęcenie do całego systemu. A przecież wyzwania i problemy dopiero się zaczęły. W następnych dziesiątkach lat będzie, wraz z rosnącym kryzysem klimatycznym, oraz generalnym kryzysem systemu kapitalistycznego, będzie coraz trudniej zachować status quo.

Problem w tym, że libki wszystkich krajów nie mają pomysłu oraz najwyraźniej chęci, czy motywacji, żeby cokolwiek zmieniać. Paradoks polega na tym, że stali się siłą konserwatywną, która chce, żeby „było jak było”, a to nominalni konserwatyści chcą radykalnych niejednokrotnie zmian (radykalnych w ramach kapitalistycznej logiki, bez likwidacji przyczyn obecnego kryzysu, a wręcz go zaostrzając).

W tym chocholim tańcu trwa niemal cały Zachód. U nas to jest doskonale znane. Krytyka, która by umożliwiła wypracowanie prawdziwego remedium na prawicowe, autorytarne zagrożenie, jest zakazana i traktowana jak dzieło „piątej kolumny wroga”. Ileż razy już byliśmy zapisywani do „obozu pisowskiego”. To samo dzieje się we Francji i gdzie indziej. Nie możesz myśleć, nie możesz krytykować i analizować i wyciągać niezależne wnioski, musisz przyłączyć się do jednego z dwóch konglomeratów polityczno-gospodarczo-medialnych i krakać, jak inne wrony.

W ten sposób system degenerować się będzie dalej. Niektórzy uważają, że jak w Polsce zwycięży „zjednoczona opozycja” to nastąpi jakiś zwrot i „demokracja zostanie uratowana”. Przyglądam się dokładnie rządom tzw. „zjednoczonej opozycji” we Wrocławiu. Ta sama administracja rządzi od kilkudziesięciu lat. Obrosła piórkami, a dalej wygląda jak strach na wróble. Arogancja rządzących władz i prezydenta przebija wszystkie poziomy. Na swoich streamach, zwanych przez złośliwych „orędziami”, wygląda jakby miał eksplodować z samozadowolenia. Dlaczego? Ponieważ są przekonani, że we Wrocławiu można postraszyć PiS-em i to wystarczy na dalsze dziesiątki lat rządów tych samych ludzi (zaplecze nie zmieniło się od czasów poprzednich libkowych prezydentów, cały czas prowadzimy spory z tymi samymi ludźmi na stołkach urzędniczych). Nic nie muszą więcej robić, więc mogą obrażać mieszkańców miasta, w tym obrażać ich inteligencję.

To krytykują już nawet lokalni liberałowie (ideowi, nie libkowi). Ten system jest więc zdegenerowany na wielu poziomach i coraz więcej osób to zauważa. Mamy arogancką władzę rządzącą w centrum i mamy arogancką „opozycyjną” władzę lokalnie. Obie uważają, że są nie do ruszenia z tych samych powodów. Że wystarczy postraszyć tymi drugimi i to zastąpi jakikolwiek program działań.

To jest po prostu oligarchia, a nie demokracja. Piszę o tym od lat, ale tacy jak ja są oczywiście uważani przez oba obozy za największych wrogów. Ponieważ ujawniają „największą tajemnicę wiary”.

To doprowadzi do końca tego systemu, ale oczywiście potem będą się oskarżać, że to była wina tych drugich, a najbardziej takich „krytykantów”, którzy wskazywali na narastający kryzys.

Xavier Woliński