Czytam te lejące się od tygodnia peany polskiej tzw. „inteligencji” (dość ironiczna nazwa) na temat Tuska. Gretkowskiej jawi się jako „samotny kieł naszej demokracji”, Tomaszowi Lisowi zaś bardziej jako boomerska wersja Adonisa. A to tylko losowe przykłady, które ostatnio wyświetliły mi się w społecznościówkach. Tego jest więcej. Znacznie więcej.
Przecież to jest żałosne. Ciekawe czy oni widzą, jak to wygląda z boku… Dorośli ludzie, a wypisują głupoty niczym 12-latkowie na widok gwiazdki przemysłu rozrywkowego. Polityka to też forma przemysłu, z działami „marketingu i reklamy”, „influenserami”, i cynicznie wytwarzanymi produktami niczym Cola i Pepsi. Tusk i Kaczyński.
Śmiano się, słusznie, z wielbiących Stalina poematów. Pisali je najwybitniejsi często ówcześni poeci. Część z nich nawet w to wierzyła. Tzw. inteligencja zawsze miłowała w większości jakiegoś „mocnego pana” na którego ramieniu mogliby swoje wątłe ciałka zawiesić. Zwykle panują w tych środowiskach mniej lub bardziej skrywane stosunki arystokratyczno-feudalne. Wielbienie Pana to stara miłość do możnego mecenasa.
Więc mnie osobiście nie dziwią te karykaturalne wyznania uwielbienia. Ci ludzie, mimo przyjętej nazwy, zazwyczaj nie są zbyt lotni, nawet jeśli formalnie poprawni.
Natomiast ta napuszoność i bufonada, ta miłość do autorytarnych postaci i hierarchicznych struktur, mimo deklaratywnego „demokratyzmu”, zawsze mnie śmieszyła. Będąc poza tym cyrkiem, nie musząc nikomu się kłaniać, ani nikomu podlizywać, nie wisząc u klamki żadnego redaktora naczelnego, żadnego „elitarnego” układu towarzyskiego, mogę analizować to z dystansu. I to, co widzę, jest po prostu żałosne i żenujące.
Xavier Woliński