Internet wciąż może być narzędziem wyzwolenia

Ostatnio jest moda na narzekanie, więc pójdę tym razem pod prąd.

Na przykład internet: że ułatwia inwigilację (prawda), że mnóstwo
głupot nim płynie (prawda), że raj dla atencjuszy (prawda). Osobiście
nigdy nie ufałem wizjom jakiegoś internetowego raju, jakiejś krainy
wirtualnej wolności, którą miała zapewnić globalna sieć. Wizje, że tutaj
będzie można robić wszystko w oderwaniu od polityki i realnej
gospodarki zawsze wkładałem między bajki dla naiwnych. “Wirtual” okazał
się bardzo narażony na ataki ze strony “reala”.

Dopóki istnieje taki a nie inny system gospodarczo-polityczny nie ma
mowy, żeby sieć była całkowicie od niego oderwana i jakoś go nie
odzwierciedlała.

Natomiast jest też druga strona medalu. Na
przykład, fanatycy oldskulowych mediów papierowych i telewizyjnych do
niedawna głosili, że bez tradycyjnych środków przekazu umrze
dziennikarstwo śledcze, bo portaloza nie będzie chciała utrzymywać tego
rodzaju drogich inicjatyw jak wielomiesięczne dochodzenia. Wraz z
internetem więc miała przyjść epoka wyłącznie fejknjusów i klikbajtów.

Tymczasem Sekielski udowodnił, że jest dokładnie odwrotnie. To
tradycyjne media kompletnie i od lat zawodzą w sprawie afery
pedofilskiej w Kościele. Jego dziennikarskiego śledztwa nie chciała
sfinansować żadna wielka stacja z wielomilionowymi budżetami. Ale się
uparł i zrobił profesjonalny reportaż dzięki internetowej zbiórce i za
pomocą YouTube nie bojąc się, że wpuszczenie filmu między patostreamerów
i gejmerów obniży jego wiarygodność. Wiedział, że albo zrobi to tutaj,
albo będzie musiał się poddać. I nastąpił wstrząs polityczny i społeczny
o skali większej niż gdyby to zrobił pod szyldem TVN, bo “wiadomo po
czyjej stronie jest TVN”. Wiarygodność nie tylko nie spadła, ale
wzrosła, bo nie został uwikłany w “wojnę plemion” redakcyjnych.

To jest właśnie droga dla osób ceniących sobie niezależność od obecnej
wojenki. To redakcje obecnych mediów są o wiele mniej wiarygodne z
powodu tego, że stały się “mediami tożsamościowymi”, uwiązanymi do tej
albo innej politycznej sekty, która walczy z sobą bez opamiętania,
tracąc czasem z oczu to co naprawdę ważne. Nie to, co powiedział
Kaczyński i Schetyna w kółko maglowane, nie podgryzanie się wzajemne
redaktorów tych i innych mediów plemiennych, które np. mnie coraz
bardziej męczy. Ale realne problemy społeczne, o których wszyscy wiedzą,
ale boją się powiedzieć.

Nam został tylko internet.
Niedoskonały, pełen zagrożeń, ale tylko tutaj takie projekty mogą w
ogóle zaistnieć. W świecie mediów tradycyjnych, gdzie nie było
internetu, film Sekielskiego, po odrzuceniu przez wielkie redakcje,
byłby puszczany w małych, dusznych salkach dla pasjonatów filmów
dokumentalnych. Teraz widziały go miliony.

Nie wątpię, że
politycy już kombinują jaki nowy kaganiec założyć internetowi, ale na
razie mamy więcej możliwości niż kiedyś. Wykorzystajmy je dobrze.