Jak bogacze niszczą planetę

Foto: Tuca Vieira

Rada pana milionera, że „trzeba uświadomić ludziom, że nie mają tyle żreć”, które wczoraj wywołało, słusznie, tyle poruszenia i wspólnie je obśmiewaliśmy, pokazuje kilka ważniejszych zjawisk niż tylko anegdotyczny przypadek arogancji tego czy innego bogacza.

Na świecie toczy się bezustanna bitwa pomiędzy możnymi tego świata, niewielką mniejszością i większością, która ma ograniczony dostęp do zasobów. Poziom tego ograniczenia oczywiście zależy od miejsca zajmowanego przez dany region w strukturze globalnej gospodarki. Inaczej to wygląda na Południu, inaczej na Północy.

Bogaci próbują nas przekonywać, że ich wpływ na zmiany klimatu jest pomijalny i wszelkimi sposobami retorycznymi i ideologicznymi próbują rozmyć odpowiedzialność oraz przerzucić ją na nas wszystkich „po równo”. Wszyscy za to odpowiadamy i ten który je na śniadanie chleb z pomidorem z lokalnej uprawy i ten który lata na śniadanie prywatnym samolotem do Paryża czy Włoch! Musimy wszyscy więc zacisnąć pasa.

Tymczasem bogaci rozmaitych regionów mają więcej z sobą wspólnego, także pod względem wpływu na kryzys klimatyczny, niż z lokalną populacją.

Analitycy z World Inequality Lab, prowadzonego przez Paris School of Economics i Uniwersytet Kalifornijski w Berkeley, przedstawili niedawno szacunki skupiające się bardziej na różnych poziomach dochodów konsumentów niż na produkcie krajowym brutto. Po pokoleniu słabo rozłożonych zysków z globalizacji okazuje się, że wielkość majątku osobistego ma większe znaczenie niż bogactwo narodowe, aby wyjaśnić źródła emisji. Tak więc by osiągnąć sukcesy w walce ze zmianami klimatu najpierw należałoby dążyć do ograniczenie emisji dwutlenku węgla przez najbogatszych spośród nas.

Potwierdzają to także inne badania. Najbogatszy 1 proc. populacji świata jest odpowiedzialny za emisję dwukrotnie większej ilości CO2 niż 50 proc. uboższych mieszkańców naszej planety – wynika z raportu przygotowanego przez organizację Oxfam i Sztokholmski Instytut Środowiska. Raport oparty jest na danych z lat 1990-2015. Dotyczy to ponad 60 milionów ludzi zarabiających 109 000 USD rocznie. Rozkład nie jest równomierny, więcej ich żyje w krajach Zachodu niż w Azji czy Afryce.

A propos prywatnych samolotów, które „nic nie znaczą” i pan bogacz może latać do woli, bo to „nic nie zmieni”. Jak wynika z obliczeń WIL, jedna dziesiąta wszystkich lotów wylatujących z Francji w 2019 roku odbyła się prywatnymi samolotami. W ciągu zaledwie czterech godzin te samoloty wytwarzają tyle dwutlenku węgla, ile przeciętny człowiek w Unii Europejskiej emituje przez cały rok. Tymczasem żeby uświadomić sobie sytuację, według analizy rynku przeprowadzonej przez Boeinga cztery piąte ludzi na świecie nigdy nie wejdzie na pokład samolotu przez całe życie!

11-minutowa podróż w kosmos założyciela Amazona, Jeffa Bezosa, odpowiada za więcej wyemitowanego dwutlenku węgla na pasażera niż emisje w ciągu całego życia jednej osoby spośród najbiedniejszego miliarda.

Oczywiście generalny poziom nasycenia samochodami ma wielkie znaczenie, a najbardziej lubianymi przez zamożniejszych SUV-ami. Ale to nasycenie jest różne w zależności od regionu. W USA jest wielokrotnie większe niż np. w Indiach.

Luksusowe wycieczkowce tylko jednej firmy emitują 10 razy więcej szkodliwego tlenku siarki niż 260 milionów samochodów w Unii Europejskiej – wynika z badania Federacji na rzecz Transportu i Środowiska.

Hierarchia więc wygląda tak. Na szczycie mamy garstkę elity, która czerpie zyski z nadprodukcji, pochłania zasoby także na indywidualną konsumpcję i emituje szkodliwe gazy ponadprzeciętnie bez względu na kraj w którym mieszka. Potem mamy mieszkańców zamożnych krajów globalnej Północy, a na samym końcu mamy miliardy najbiedniejszych zamieszkujących biedne Południe, którzy często nie mają dostępu nawet do odpowiedniej jakości wody.

Odpowiedzialność natomiast jest postawiona na głowie. Najbardziej na zmianach klimatu tracą ci najbiedniejsi, którzy ani teraz ani historycznie nie mieli największego wkładu w generowanie gazów cieplarnianych. Potem mamy tych pomiędzy, którzy generują więcej i nie da się uniknąć globalnej katastrofy bez redukcji także tutaj, ale najwięcej emituje najbogatsza część globalnej społeczności, której rozbuchana konsumpcja i czerpanie zysku z eksploatacji zarówno zasobów Ziemi, jak i z wyzysku ludzi, powoduje nieproporcjonalnie duży wpływ na kryzys klimatyczny oraz społeczny i jednocześnie ta grupa wybrańców ponosi za to najmniejszą odpowiedzialność.

Należy też przypomnieć, że indywidualna konsumpcja jest kształtowana przez firmy z których zyski czerpią zamożni. Np. wybór „ekonomiczny” plastikowych butelek dokonany przez firmy produkujące napoje, powoduje, że ludzie korzystają z bardziej obciążającego plastiku zamiast np. zwrotnych butelek. Reklamy generują też popyt na towary, których często nie potrzebujemy. Za straty np. energetyczne też nie odpowiada każdy z nas. Tak więc to biznes ponosi największą odpowiedzialność, tak manipulując populacją, żeby generować największe zyski ze szkodą dla nas wszystkich.

Kiedy więc bogaci mówią, że ci niżej na drabinie muszą zaciskać pasa, jednocześnie sami odmawiając w tym proporcjonalnego udziału, biedni słusznie pytają: z jakiej racji? Kryzys klimatyczny, jak każdy poprzedni kryzys, jest próbą przerzucenia odpowiedzialności i strat na całe społeczeństwo i przekierowania zysków dla niewielkiej grupy. Tak było np. w czasie kryzysu finansowego, gdzie „winni” byli, ci którzy wzięli „nieodpowiedzialnie” kredyty, bo chcieli gdzieś mieszkać, a nie bankierzy, którzy stworzyli „barokowe” instrumenty finansowe. Najwięcej stracili ci, którzy stracili mieszkania czy pracę. Bankierzy dostali od państwa złote spadochrony. Teraz chcą zrobić ten sam manewr. Zmienić dokładnie tyle, żeby nie zmieniło się nic.

Zaciskanie pasa na najbiedniejszych niewiele da, za to tam, gdzie znowu efekt byłby największy rozmaite lobby wpływowych firm i osób te zmiany blokują. Opowiadają bajki w wywiadach, że „zaraz pojawi się cudowny sposób techniczny” i nie będziemy musieli się martwić zmianami klimatu (i tutaj oczywiście słynna fałszywa anegdotka o rzekomych „naukowcach, którzy przewidywali w XIX wieku, że utoniemy w końskich odchodach”, a przecież nic takiego się nie stało, bo technologia nas wyzwoliła i nie trzeba było w ogóle naruszać struktury gospodarczej).

W ten sposób nie zdążymy, już nawet nie przed katastrofą klimatyczną, bo ona już trwa, ale przed niewyobrażalnymi kosztami jej zaostrzenia.

Xavier Woliński