Jak kapitalistyczne bobasy wyparły nerdów z Internetu

Epopeja naszego małego geniusza trwa. Agencja Bloomberg informuje, że Musk prosi o powrót pracowników Twittera, których sam zwolnił.

Jedni zostali zwolnieni „przez pomyłkę”, a inni stracili pracę, zanim zarząd zdał sobie sprawę, że ich umiejętności i doświadczenie mogą być niezbędne do stworzenia nowych funkcji portalu, które Musk zamierza wdrożyć w życie.

Wśród zwolnionych są m. in. specjaliści z zespołu ds. zaufania i bezpieczeństwa, osoby odpowiedzialne za komunikację, treści, prawa człowieka, etykę, a także członkowie zespołów produktowych i inżynierskich.

Dlaczego koncentruję się na Musku ostatnio, choć staram się przecież unikać indywidualizacji procesów społecznych i sprzeczności systemowych. Jednak sądzę, że nikt tak bardzo jak on nie symbolizuje absurdów kapitalizmu. Impulsywnych zachowań top-menedżerów nie podpartych często żadną poważną analizą długoterminową, a często zwykłym kaprysem, albo chęcią pokazania „kto tu rządzi”.

To jest problem o wiele szerszy, starszy i poważniejszy niż jeden bobas z miliardami w ręku. Nic nie dałaby zmiana Muska na kogoś innego, a i wcześniej np. Twitter nie był żadną „lewacką utopią”. Krytykuję od wielu, wielu lat to co się dzieje w Internecie, próbowaliśmy też tworzyć alternatywne kanały informacji. Jednak wciąż kapitalizm ciąży ku centralizacji i oligopolizacji. Dotyczy to zarówno produkcji i dystrybucji towarów, usług, jak i tego co najistotniejsze, czyli informacji.

Tak jak podstawy Internetu tworzyła mieszanina naukowców, post-hipisów, rozmaitych geeków, anarchistów i różnych mniej lub bardziej genialnych wizjonerów, tak Musk jest przykładem „nowego pokolenia” Internetu. Pokolenia nie „geniuszy”, tylko mistrzów marketingu, którzy tym wszystkim zawładnęli. A zawładnęli dlatego, że proces upowszechniania Internetu oddany został (Świadomie! Pamiętam dyskusje z tamtych czasów o „komercjalizacji internetu”) z rąk publicznych w ręce kapitału.

Do dzisiaj pamiętam jak koledzy „internetyzowali” Politechnikę Wrocławską, zwłaszcza akademiki i sami kładli sieć w budynkach i stawiali serwery. To byli moi kumple, co do jednego niemal w „niemodnych” ubraniach i z zadziwiającymi pomysłami kulinarnymi (w rodzaju gotowania parówki w czajniku elektrycznym). Była w tym radość tworzenia czegoś nowego, spora dawka mało znanej wówczas wiedzy. Dzięki temu jednak mogę powiedzieć, że jestem w internecie niemal od samego jego początku. Totalna nerdoza, ale w najpiękniejszym wydaniu.

Potem dopiero pojawili się coraz bardziej dziwni „top-menedżerowie”, których bardziej interesowała cena garnituru, który sobie kupią za przeprowadzony biznes niż wyłącznie technikalia. I za publiczne pieniądze przekierowane do biznesu potrafią robić to samo, co zrobiono już wcześniej bez takiego pośrednika.

Nerdoza została usunięta w cień, a jej ślad pozostał w formie np. Wikipedii (niepozbawionej wad, ale chyba tylko w tamtych czasach mogła powstać idea niekomercyjnej „encyklopedii dla wszystkich”). Reszta najczęściej odwiedzanych stron w Internecie została opanowana przez korporacje. Nawet serwery na których stoi przytłaczająca większość internetu jest w rękach trzech korpo. A jak kupujecie przestrzeń od jakieś firemki, to jest to tylko pośrednik, który nie ma żadnych swoich serwerowni.

Musk jest dla mnie symbolem tej przemiany. Tak jak Balcerowicz zostanie już na zawsze symbolem transformacji, choć przecież to był proces, który daleko wykraczał poza możliwości decyzyjne tej czy innej jednostki. Ale ludzie lubią zindywidualizowane opowieści. Choć warto pamiętać, że to tylko symbole. Wymiana Muska na kogoś innego wiele tu nie zmieni

Xavier Woliński