Marnowanie żywności, jako „normalna transakcja handlowa”

red tomatoes on board Photo by Engin Akyurt on Pexels.com

Zastanawia mnie reakcja niektórych osób na wczorajszy mój tekst na temat oskarżenia osoby z Białegostoku o „kradzież jedzenia ze śmietnika„.

Oczywiście prawnicy firmy wytoczyli najcięższe działa, czyli sofistykę. To nie był „śmietnik”, tylko „specjalny pojemnik”, to nie była „niczyja własność”, tylko przedmiot umowy pomiędzy jedną a druga firmą świadczącą usługi „utylizacji”, czy innego recyklingu.

W całej tej paplaninie chodzi o ukrycie prostego faktu – wyrzucamy zdatną do spożycia żywność. Koniec tematu. To czy ta żywność potem idzie do „utylizacji”, czy użyjemy innego ładnego słowa w rodzaju „recyklingu” nie ma dla tego faktu żadnego znaczenia.

Nie ma też żadnego znaczenia dla oceny tego procederu marnowania na masową skalę żywności (oraz innych towarów, które się z jakiegoś powodu nie sprzedały). I to w sytuacji, gdzie rocznie marnowanych jest w Polsce niemal 5 mln ton żywności. Żeby nie było, że tylko w Polsce – każdego roku w UE marnuje się około 153,5 mln ton żywności. Szacuje się, że obecnie marnuje się 20% produkowanej żywności w UE – wskazuje Europejskie Biuro Ochrony Środowiska (EEB).

To nie jest wypadek przy pracy jakiegoś pojedynczego sklepu, to jest strukturalny problem obecnego systemu gospodarczego. Tak, za sporą część odpowiadają gospodarstwa domowe, ale większość powstaje na etapie produkcji i dystrybucji.

Nie wiem jak wy, ale ja zostałem wychowany w „kulcie chleba”, wdrażanym przez pokolenie, które już odeszło. Pokolenie, które doświadczyło jeszcze ekstremalnego głodu w czasie wielkiego kryzysu lat 30. i wojny. Potem nigdy już w tym regionie świata ekstremalnego głodu nie doświadczyliśmy, były co najwyżej niedobory pewnych produktów. Ale nie było jedzenia z głodu obierek po ziemniakach.

Im dalej od tego pokolenia, które doskonale wiedziało, że moment obfitości to coś rzadkiego w historii ludzkości, tym mniej szanuje się żywność. Jeszcze w XIX wieku zdarzał się na tych ziemiach taki głód, że dochodziło do aktów kanibalizmu, jak np. w połowie tamtego wieku w Galicji. Wówczas z głodu w latach 1845-1849 umarło ok. 10 procent populacji.

Tak bardzo oddaliliśmy się od tej sytuacji (nadal obecnej na świecie, tyle że nie przed naszymi nosami), że dla ludzi coś, co wydawałoby się jeszcze w poprzednich pokoleniach działaniem wręcz zbrodniczym, teraz jest „normalną transakcją handlową”. Ponieważ, ktoś te „śmieci” kupił, a ktoś sprzedał.

Pewien pan z brodą dawno temu powtarzał, że stosunki międzyludzkie są sprowadzane do relacji między towarami, a cała opowieść formalno-prawna zamazuje najprostsze fakty. A tym faktem jest to, że bez względu na tę całą paplaninę, wyrzucana jest dobra do spożycia żywność, a ludzie, którzy chcą ją uratować przed tym losem są za to karani. I tyle. Nic więcej nie trzeba tutaj dodawać, choć niewątpliwie specjaliści od PR i prawnicy znajdą jeszcze mnóstwo słów, żeby tę oczywistość rozwodnić w potoku niekończących się zapewnień, że kot, którego widzimy nie jest tak naprawdę kotem, tylko „niemiauczącym psem”.

Xavier Woliński