Twitter, Trump, korpolordzi i wasale

red blue and yellow textile Photo by Brett Jordan on Pexels.com

„Ręczne” przywrócenie konta Trumpa na Twitterze przez Muska ilustruje dwie kwestie. Po pierwsze, jak Musk i cała zgraja mu podobnych korpolordów rozumie demokrację, po drugie, że są równi i równiejsi w tym cudowny świecie techno-kapitalizmu.

Musk zorganizował „demokratyczne głosowanie” na Twitterze z pytaniem, czy przywrócić konto Donalda Trumpa. Wynik tego głosowania określił, jako „głos ludu”. Głos ludu, zdaniem tego rodzaju dużych chłopców, polega na tym, że „zagłosuję se”, potem odpalę trollkonto i znowu „se zagłosuję”, a potem zadzwonię do kumpla, żeby odpalił farmę i zagłosuje sto tysięcy botów (Musk sam krytykował, że Twitter nie do końca sobie z tym radzi).

Druga sprawa, kontro Trumpa zostało zablokowane, bo złamało regulamin, czyli zastosowano (i tak bardzo późno) zasady, które dotyczą zazwyczaj głównie „zwykłych śmiertelników”. Oczywiście można dyskutować, czy ten regulamin jest dobry czy zły, zasady jego ustalania itd. Natomiast fakt jest taki, że Trump wielokrotnie łamał ten regulamin, i gdyby był przeciętnym użytkownikiem czy użytkowniczką, to by już dawno miał konto zablokowane. Cała „sensacja” opierała się na tym, że Trump to nie bóg z Olimpu i można zastosować wobec niego taki sam regulamin jak wobec „jakiegoś tam” Smitha czy Kowalskiego. Szok dla fanbojów, ale i szok dla członków elit i ich akolitów. Jak tak można zablokować PREZYDENTA USA?! Jakiegoś tam obywatela to co za problem, ale PREZYDENTA, PANA NASZEGO?

Prawdę mówiąc Twitter długo się ociągał z tą blokadą i wielokrotnie naginał własne zasady, żeby tego uniknąć. Ale w końcu się odważyli i spadły na nich gromy. Podkreślę jeszcze raz, nie oceniam samego regulaminu i nie wchodzę teraz w dyskusję o granicach wolności słowa, chodzi mi o to, że od początku w świecie korporacyjnych mediów społecznościowych nie ma żadnej równości w kwestii stosowania regulaminu i rozmaite przecieki ze środka tych machin korporacyjnych, świadczą o tym, że stosowano odmienne standardy względem członków rozmaitych elit (politycznych, ekonomicznych, celebrytów, etc.) niż względem zwykłych osób piszących wpisy dla grona znajomych, albo mniej znanych grup politycznych.

I teraz kaprys Muska, który postanowił „zrobić sobie głosowanie” w sprawie tego, czy Trumpa obowiązuje regulamin, czy stoi „ponad twitterowym prawem”, jeszcze bardziej eksponuje problem władzy w tego rodzaju nieprzejrzystych strukturach gospodarczo-politycznych, jakimi stały się media społecznościowe. Kaprys i własne sympatie i antypatie.

Innymi słowy, „wolność to jest dla zarządu i jego kolegów, panie Areczku. Dla pana jest regulamin”. Czyli jak w „realu”.

Swoją drogą Trump powiedział, że nie wraca na Twittera, bo robi swój projekt społecznościowy. Najwyraźniej jeden korpolord nie chce być wasalem innego korpolorda.

Xavier Woliński

PS. Na Mastodonie konto wolnelewo zaobserwowało w ciągu paru dni już ponad tysiąc osób i ciągle jest więcej. Mam nadzieję, że zostanie w końcu osiągnięta masa krytyczna.