Moją partią są ruchy społeczne

Są osoby, które naciskają, żebym wreszcie zapisał się jawnie do jakieś frakcji, czy ja jestem lewicą co to bardziej jest za PiS, czy za PO, za Legią czy za Polonią, za Pepsi czy za Colą. To by było najłatwiejsze, może nawet finansowo by mi się to płaciło, kto wie. Ale jednak sądzę, albo mam nadzieję, że większość z was czyta mnie głównie właśnie dlatego, że ja do żadnej frakcji zapisać się nie chcę. Nawet jeśli oznacza to pewnego rodzaju marginalizację na scenie medialnej.

Tu gdzie jestem jest mi dobrze. W ruchach społecznych, gdzie występują inne dynamiki niż w tej partyjno-medialnej nadbudowie, gdzie występuje ciągła biegunka i histeria. Dynamiki procesów społecznych nie idą równolegle do procesu wyborczego. One go najczęściej wyprzedzają. To tutaj kreują się tematy i zmiany, które objawią się za 5, 10 lat na scenie politycznej, która jak pisałem w jednym z tekstów jest niczym gwiazdy na nieboskłonie – dane układy planetarne już faktycznie nie istnieją w większości „w realu”, są obrazem przeszłości.

Dlatego wiele osób tonie głęboko w tej bieżączce generowanej bardzo często nawet nie przez dziennikarzy, ale spin doktorów rozmaitych frakcji politycznych. Serio, myślicie że dajmy na to afera Obajtka, a wcześniej inne afery za tego czy poprzednich rządów to wyniki „ciężkiej pracy śledczej”? Większość to są tematy podrzucone dziennikarzom przez wrogów politycznych wewnątrz danej frakcji rządzącej. W przypadku Obajtka prawdopodobnie jest to odprysk wojny Solidarnej Polski z Morawieckim. I w ten sposób robi się polityczną grę. Ludzie lubią afery, więc dostają afery. Tak było za rządów SLD, PO i tak jest teraz, że frakcje wewnętrzne załatwiały swoje porachunki w ten sposób.

Ale w sprawach fundamentalnych nie liczy się to czy kradnie ten czy tamten, ta czy inna afera. Liczy się to, co politycy widzą w sondażach opinii. A to, co widzą w sondażach zależy od siły ruchów społecznych przede wszystkim, ich zdolności perswazji, przekonania nawet osób o początkowo odmiennych poglądach lub nieprzekonanych. I tu mamy ewidentną różnicę strategiczną pomiędzy ruchem społecznym, a frakcją partyjno-medialno-biznesową.

Ruchowi społecznemu zależy na tym, żeby przekonać jak najwięcej osób do swoich poglądów, a zwłaszcza osób popierających rozmaite partie. Konglomeratom partyjnym zależy na tym, żeby zabetonować swoich zwolenników w sarkofagach, żeby nie mogli komunikować się w żaden sposób z wrogiem, bo jeszcze nie daj Bakuninie usłyszą coś nieodpowiedniego, co do sarkofagu (zwanego też bańką informacyjną) dotrzeć nie powinno.

Stąd betonowanie, szantaż moralny, jak nie z nami, to przeciw nam, rozpuszczanie teorii spiskowych, że „to wszystko spisek tych którzy nie dość się z nami zgadzają”, bo oni służą za „piątą kolumnę wroga”. I inne tego rodzaju tanie, choć często skuteczne triki.

Tymczasem będąc w ruchu społecznym musisz, jeśli chcesz wygrać wychodzić także do osób, które się z tobą nie zgadzają (ale nie są jednocześnie wrodzy). To jest absolutny warunek skuteczności. Dlatego będąc np. w ruchu lokatorskim rozmawiam z ludźmi z rozmaitych opcji.

Ale w innych ruchach było podobnie. Np. ruch LGBT+ zwycięża w kolejnych krajach nie dlatego, że przekonał przekonanych, ale dlatego że jak np. w UK przekonał nawet wyborców Partii Konserwatywnej. To była miara zwycięstwa, bo dała pewność, że przy zmianie ekipy prawa nie zostaną odebrane. A przypominam, że w UK początkowo nawet politycy Partii Pracy mieli dość homofobiczne stanowiska.

Dla politycznych strategów partyjnych takie coś jest potężnym zagrożeniem. Ich celem jest uzależnienie ruchów społecznych od swojej frakcji. Albo my wygramy, albo nikt wam nie da praw, dlatego musicie agitować za nami, cokolwiek zrobimy. To oczywiście jest nie tylko poniżające dla tych ruchów, bo z rozgrywających stają się petentami jakichś bonzów partyjnych. Ale jest też niebezpieczne, bo oznacza, że wroga frakcja w razie zwycięstwa odbierze ciężko wywalczone prawa.

Dlatego zawsze piszę, że nie jest sztuką wygrać wybory. To przy dobrych wiatrach, dostępie do „swoich mediów” i zasobnej kasie potrafi średnio rozgarnięty polityk. Sztuką jest taka zmiana publicznego dyskursu, że odebranie praw jest niewyobrażalne dla żadnej liczącej się siły politycznej. Wtedy wygrana jest pewna i niezależna od koniunktury.

Dlatego mnie żadne nisze polityczne nie interesują. Moją frakcją są emancypacyjne ruchy społeczne, w których działałem, działam i które opisuję, na rzecz których agituję i którym oddałem tysiące roboczogodzin darmowej pracy, czasem pracując dla nich fizycznie, a czasem tworząc dla nich strategie. Tu jest moje miejsce, tu się czuję dobrze, tu są moi najbliżsi ludzie politycznie. Żadne wojny saloników nie są dla mnie i nie chcę być w nie wciągany.

Mam nadzieję, że większość z czytelników i czytelniczek tej strony i mojego fanpage też na to liczy, że zostanę z wami, a nie zaciągnę się do jakiejś politycznej armii partyjnej.

Xavier Woliński