Od dłuższego czasu obserwuję wykresy globalnych temperatur oraz innych wskaźników i to jest prawdziwa groza, przy której nasze przepychanki polityczne to jest przedszkole.
„Nawet przy rosnącym El Niño tempo i poziom wzrostu, jaki zaobserwowaliśmy w tym roku, są dość szokujące”, alarmuje Robert Rohde, fizyk z Berkeley zajmujący się analizą danych klimatycznych.
„Powiedzieć, że temperatury są wyjątkowo wysokie obecnie na świecie, to nic nie powiedzieć. Wzrosty są większe niż to, czego wcześniej doświadczyliśmy, i to z „górką” – wtóruje mu klimatolog Zeke Hausfather.
Rośnie także temperatura oceanów oraz ilość energii wewnętrznej w oceanach. Rosną emisje związane ze spalaniem paliw w międzynarodowym transporcie lotniczym i morskim, których poziom już teraz jest gigantyczny. Rośne średnia globalna koncentracja metanu. Za to następuje spadek masy lądolodu. I tak dalej… mógłbym wymieniać kolejne przekroczenia stanów alarmowych jeszcze długo.
Jedno jest pewne, ten gatunek wciąż sobie nie radzi z kryzysem klimatycznym i patrząc na to, co się dzieje, czyli kosmetyczne zmiany, albo przerzucanie kosztów zmian na najbiedniejszych, prognozy są raczej niewesołe.
O tym, że z powodu naszej formy gospodarowania czekają nas paskudne konsekwencje, wiemy już od około 60 lat w zasadzie jako pewnik, a przewidywania i hipotezy sięgają jeszcze dawniejszych lat. Czy naprawdę wierzycie, że politycy i biznes, którzy mielą ozorami od dziesiątków lat nagle się zmienią i zaczną traktować problem serio? Na fali publikacji przez ONZ pracy „Granice wzrostu”, powstawały „przełomowe” ministerstwa ochrony środowiska. Nie powiem, COŚ się poprawiło, ale to było jak naprawianie barierek na Titanicu.
Jestem pesymistą mniej więcej od 20 lat. Wówczas to mocno i pełni nadziei próbowaliśmy wypromować temat zagrożeń ekologicznych, czy „środowiskowych”, w tym także związanych z klimatem (obecnie najgłośniejszy problem tego rodzaju, ale przecież nie jedyny). Zainteresowanie było marne, panele naukowe się odbyły, parę akcji edukacyjnych i protestów też, ale beton polityczny pozostał nieskruszony, a miejscami nawet się utwardził.
Dodam, że stery polityki i gospodarki dzierżą bardzo często albo ci sami ludzie, albo ich wychowankowie. Cynicy, chciwi na władzę i konsumpcję tu i teraz, a po nich choćby potop. Kilkadziesiąt lat temu był czas, żeby się ogarnąć, zmienić model gospodarczy oparty na bezustannym wzroście produkcji i konsumpcji. Był jakiś margines manewru. A dzisiaj? Musiałaby się wydarzyć prawdziwa rewolucja, która gwałtownie zmieniłaby warunki, ale kto tego chce?
Zwykli ludzie, co poniekąd zrozumiałe, się jej boją, ponieważ podejrzewają, że znowu zostaną w tym procesie oszukani, a bezwzględne typy u władzy interesują się tym, jak ją utrzymać, ewentualnie zdobyć w najbliższych latach, w tym także na hasłach „klimatycznych”. To samo szefostwo korpo myśli bardziej o sprawozdaniach kwartalnych, niż tym, co się będzie działo za jakiś czas.
W dodatku te zmiany są często maskowane w najbogatszych krajach. Jak słusznie zauważa Rohde:
„Jednym z problemów związanych z określaniem ostatnich trzech miesięcy jako „najcieplejsze lato w historii” jest to, że dla wielu osób takim nie było. Na całym świecie było szokująco ciepło, ale większość Europy i Stanów Zjednoczonych nie ustanowiła żadnych rekordów.
Nikt nie żyje w ramach średniej światowej. Być może ostatnio doświadczyłeś ekstremalnej pogody. A może miałeś dość szczęścia i lokalnie było dość łagodnie. Zmiany klimatyczne ostatecznie dotkną każdego, ale nie wszyscy doświadczą ekstremalnych zjawisk w tym samym czasie”.
I to jest jeden z największych problemów. Część osób, w tym kluczowi decydenci globalni, żyją w rejonie relatywnie najmniej doświadczonym, jak na razie, przez kryzys klimatyczny. Ich byt kształtuje taką a nie inną świadomość.
Xavier Woliński