Okrutny bóg polityki

Rydwan państwa, Almanach du Père Peinard, 1897. (Source: Bibliothèque nationale de France)

Jedną z najpaskudniejszych operacji, jakich dokonuje na nas obecny system polityczny, jest mechanizm obciążania indywidualnych osób winą za to jak on funkcjonuje (a raczej nie funkcjonuje) w skali państwa.

Jak pewnie z was większość wie, działam w organizacji lokatorskiej. Mamy w niej starszego pana, który jest dobrym aktywistą, pomocnym człowiekiem i generalnie ma słuszne poglądy na wiele kwestii. Przyszedł do nas z klubów Gazety Polskiej, a o naszym istnieniu dowiedział się od… dzielnicowego, który mu powiedział, że „politycy i urzędnicy panu nie pomogą, już tylko może pan liczyć na tych ludzi”. No i przyszedł. Działa od lat. Jednak początkowo gwałtownie reagował, kiedy krytykowany był PiS. Traktował to jak osobistą zniewagę. Potem, kiedy lata mijały, jego gwałtowność reakcji malała, aż sam zaczął krytykować rząd, udało mu się nawet, dzięki rozeznaniu w środowisku, „wcisnąć” osoby z organizacji na spotkanie z Morawieckim i Kaczyńskim, które organizowali z aktywem partii i klubów. Tam rozwinięty został transparent i wręczony list z protestem w sprawie lokatorów byłych mieszkań zakładowych.

Od czasu do czasu jednak odzywa się w nim echo dawnych sympatii. A jako że jest nerwusem zaczyna tyradę na temat tego, że „źle głosowaliśmy w wyborach” i „przez nas” rządzą liberałowie, a nie kandydatka z PiS, która temat lokatorski by załatwiła, bo to obiecała. A najgorsi to są w ogóle ci, którzy nie głosowali w wyborach i przez nich teraz wypadają tramwaje z szyn. I w ogóle „wasza wina”, że nie ma mieszkań.

Tymczasem wpływ pojedynczego wyborcy na to, kto i jak rządzi jest znikomy. Dla polityka głos obywatela liczy się na kwartał przed wyborami. Wtedy trzeba rzucić jakieś obietnice, żeby znaleźć poparcie u odpowiedniej „masy krytycznej”. Powiązane masowe media to odpowiednio nagłośnią, postraszą przy tym „tymi drugimi”, wygrywa ten, kto miał lepsze hasło oraz większe przełożenie w mediach oraz kasę na agitację i temat kampanii załatwiony. A potem można zapomnieć o wyborcach na cztery lata (zauważcie, że większość stron www polityków uruchamia się tylko na krótko przed wyborami). To czy potem się realizuje faktycznie jakiś spójny program, czy co innego jest mało istotne.

Dlatego dzień wyborów nazywa się „świętem demokracji”, bo na chwilę ludziom daje się złudzenie, że ich indywidualny głos coś istotnie zmieni. To jest w istocie święto, za to dzień powszedni nie ma nic wspólnego już z demokracją.

Tak to jest skonstruowane, nie ma w tym żadnej tajemnicy. Poseł, nie mówiąc o członku rządu czy biurokracie, nie jest związany żadnymi instrukcjami. Może iść do wyborów np. z programem takim, a realizować inny. I nic nie można mu zrobić.

Tymczasem konstrukcja tego systemu powoduje, że malutkie żuczki, bez wpływu na cokolwiek walczą z sobą w domach i w pracy, obrzucają się winą, a czasem błotem, wyzywając od najgorszych takich owakich, bo zagłosowali na „złą partię” albo nie zagłosowali wcale i przez nich jest jak jest. To przypomina proces obwiniania ofiary. Zamiast bowiem skupiać się na sprawcach, na tych, którzy realnie decydują, ludzie koncentrują się na sobie wzajemnie.

To jest jeden z licznych powodów, dlaczego obecnego systemu politycznego nie znoszę. ponieważ wprowadza, często absurdalne podziały wśród ludzi, którzy powinni i mogliby współpracować z sobą dla dobra wspólnego i własnego.

Dlatego często, jak już emocje opadną, zaczynamy rozmawiać i pytam: „Ale naprawdę uważasz, że my odpowiadamy za to, że ludzi chcą wyrzucać z mieszkań?”. Mówię mu „Dobrze wiesz, co ja sądzę o liberałach i co sądzę politykach z PiS i co w ogóle sądzę o politykach i polityce” i ile razem przeszliśmy na różnych protestach i ile czasu razem działamy. Pytam: „Chyba nie chcesz powiedzieć, że ja, czy ci ludzie, którzy tu siedzą, z którymi działasz od lat, a którym absolutnie każda partia obiecywała, że ich problem rozwiąże i nie rozwiązała, ponoszą jakąś winę i ponoszą za to karę od jakiegoś okrutnego „boga polityki” w postaci groźby eksmisji, bo obrabowano ich z mieszkań, przy współudziale państwa? Dziwi cię, że nie wierzą już w obecny system i obietnice polityków?”

„No, nie nie dziwię się i to nie ich wina”, przyznaje i temat znika na jakiś rok, w czasie którego działamy bez względu na to, kto „popełnił grzech głosowania na tych czy tamtych”, albo „grzech zaniechania głosowania”. Dlatego udało się stworzyć zupełnie unikalną sytuację w której wspólny język i wspólną płaszczyznę działania znalazły osoby o tak różnych kontekstach z których wyszli. Tam gdzie zaczyna się rozmowa zwykłego człowieka ze zwykłym człowiekiem, tam zaczyna się prawdziwa polityka, a kończy się wpływ rozmaitych ideologów władzy, którzy by chcieli podzielić nas na absurdalnych zupełnie płaszczyznach, żeby skuteczniej rządzić dla siebie.

Musimy przestać się obwiniać za ekscesy systemu, a zacząć bardziej sobie ufać niż gadającym głowom w telewizji i parlamencie. Ci u góry tego się boją bardziej niż sporadycznych protestów. Nawet tych najbardziej masowych. I to bez względu, kto akurat „u góry” jest.

Xavier Woliński