Państwo nie powstało, wbrew temu, co uważa klasa średnia, aby nas chronić, ale aby chronić interesy klasy rządzącej, To był kiedyś dla szeroko rozumianej lewicy truizm, ale dawno temu się gdzieś zapodział.
Od dłuższego czasu nie wychodziłem poza bieżące tematy, więc zrobimy małą wycieczkę. A więc, państwo może istnieć bez ubezpieczeń społecznych, bez „socjalu” itd, ale nie może istnieć bez policji i generalnie aparatu represji. To więc stanowi o jego istocie, a nie te wszystkie dodatkowe funkcje, które pojawiły się bardzo niedawno.
W skrócie. Państwo powstało z wojen gangów, zwanych czasem fantazyjnie „drużynami książęcymi” czy innymi maskującymi rzeczywistość określeniami, o kontrolę nad zasobami (surowcami, siłą roboczą i płatnikami podatków, itd.). Powstanie państw było tak brutalne, że cale masy ludności przez setki lat próbowały uciekać na ziemie, których chwilowo nie opłacało się zajmować państwu, bo ziemia mało urodzajna, albo góry zbyt wysokie. Każdy region świata miał swoje „dzikie pola” (to zjawisko opisują ostatnio licznie antropologowie, jest też o tym mowa w jednej z podkastowych audycji Wolnelewo). Dziś zostało już ich niewiele, zapatyści np. w stanie Chiapas jako jedni z ostatnich zastosowali tę strategię, mówiąc państwu meksykańskiemu, żeby nie właziło na ich dość trudny do opanowania teren. Stworzyli tam system polityczny, przy którym nasz ujawnia się jako całkowicie absurdalny (czego zresztą nie ukrywali podczas wizyty w Europie), ale o tym może kiedy indziej.
Po jakimś czasie, jak już sytuacja się ustabilizowała, aktualnie rządzący gang brał „w opiekę” lokalną ludność. Przyjmowało to oczywiście skrajnie paternalistyczną formę. Ludzie mieli dostawać dokładnie tyle, żeby wydajnie pracowali i żeby za bardzo się nie buntowali. Cały czas to, ile dostawali wynikało z siły przetargowej ludności. Np. wielka epidemia czarnej ospy spowodowała takie niedobory w sile roboczej, że udało się np. na zachodzie Europy wywalczyć rozmaite ustępstwa. Na wschodzie taką formą presji, choć słabszą niż masowy pomór, były właśnie ucieczki ludności na tzw. „dzikie pola” (na terenie obecnej Ukrainy).
W wyniku industrializacji i wyłonienia się tzw. społeczeństwa masowego i masowych ruchów społecznych, państwo musiało pod ich presją wpisać do swoich praw (często „oktrojowanych”, czyli nadawanych z góry, przez jakiegoś władcę) rozmaite dodatkowe i wciąż rozszerzające funkcje. Najbardziej znany przykład to powstanie zrębów tzw. państwa socjalnego w Niemczech począwszy od czasów Bismarcka. Po pierwsze stało się to pod presją wpływem ruchu robotniczego, który wówczas w całym świecie tzw. Zachodu wywodził się z tzw. „klasy niebezpiecznej” i grożącej nieustannie i realnie wywróceniem porządku kapitalistycznego, co w bardzo istotny sposób podbijało jego siłę przetargową. Po drugie kapitał tak wykańczał rekruta dla armii, że klasa rządząca uznała, że osłabi to zdolności militarne państwa i trzeba objąć jakąś ochroną wyciskaną jak cytryny populację.
Oczywiście ten „państwowy socjalizm” był wypaczeniem podstawowych postulatów ruchu socjalistycznego, który definiuje socjalizm jako uspołecznienie środków produkcji i dystrybucji, co nie jest tożsame z ich nacjonalizacją, a tym bardziej nie ogranicza się do żadnego „socjalu” czy innego okrucha z pańskiego stołu.
Socjaliści, poza wyjątkami, nie różnili się w swoim krytycznym stosunku do państwa, ale dyskusja trwała czy i w jakim zakresie można wykorzystywać mechanizmy państwa do osiągnięcia tego celu, czyli oddania kontroli nad gospodarką i innymi decyzjami politycznymi społeczeństwu z rąk biurokracji państwowej. Konserwatywny „państwowy socjalizm” natomiast zakładał upaństwowienie wszystkiego co się rusza (co osiągnęło wówczas apogeum w czasie pierwszej wojny światowej) i przejęcia kontroli nad tymi fragmentami, które dało się robotnikom (oraz ruchowi ludowemu) utrzymać pod kontrolą społeczną, np. związków zawodowych czy spółdzielni.
Jest ironią historii, że obecnie spora większość tzw. lewicy w zasadzie przejęła definicję „socjalizmu” od konserwatystów. Gdzieś zgubiła się ten pierwotny postulat obrony czy przywrócenia kontroli społecznej nad wspólnymi zasobami, a lewica stała się w zasadzie jakąś dziwną kopią czy to chadecji czy to amerykańskich liberałów z czasów Roosevelta, tracąc własną tożsamość i cele. I z tego powodu w wielu krajach powoli zanikając, lub po prostu stając się jakąś formacją socjalliberalną z zaledwie historycznymi szyldami.
Chadecja kontynuowała natomiast dzieło Bismarcka potem w postaci rządów Adenauera i jego wizji „państwa dobrobytu”, które miało zabezpieczyć państwo przed nawrotem radykalnych ruchów sprzed wojny.
Generalnie aż do czasów „zwrotu neoliberalnego” w latach 70. (który notabene wcale nie rozpoczęła Thatcher, która tylko rozwinęła do ekstremum pewne wcześniejsze wątki, ale już elementy tego pojawiły się za rządów Partii Pracy). Szok jaki wywołała Thatcher wynikał właśnie z tego, że złamała opór prominentnych polityków partii konserwatywnej przed „zerwaniem konsensusu powojennego”, który dawał upragnioną przez konserwatystów od czasów Disraelego stabilizację społeczną i zasypanie podziału między „dwoma narodami” (klasą pracującą i kapitałem), jak to ujmował wspomniany XIX-wieczny premier brytyjski i jeden z twórców idei „państwa opiekuńczego”. Potem neoliberalizm w praktyce na sztandary wszystkich partii z SPD na czele. O naszej lokalnej lewicy nawet nie będę wspominać, bo ona zazwyczaj tylko podąża za „trendami”.
Tak czy owak, państwo nie jest od tego, żeby nas chronić. Ta funkcja „ochroniarska” wynika głównie z tego, że klasa rządząca obawia się zrewoltowanych ludzi oraz dlatego, że uważa ekscesy kapitalizmu w pewnym momencie za niebezpieczne dla stabilności systemu. Ochroniarz też w zamian sporo wymaga. Presja społeczna, opór ruchów społecznych, dzięki odwołaniu do tych pierwotnych lęków każdej klasy rządzącej przed rewoltami ludowymi, czasem powoduje, że państwo coś tam sobie wpisuje do zadań, ale bez ciągłego szarpania, żeby te zadania były realizowane, pozostaje to na papierze. Jeśli ruchy społeczne są słabe, to i „ochroniarz” się nie wysila.
Notabene działa to też w krajach w których nie ma demokracji liberalnej. Np. Putin sztorcuje teraz regionalnych baronów, żeby nie dopuścili do wzrostu bezrobocia. Potrafił nawet swego czasu, w momencie poprzedniego kryzysu, jeździć do fabryk, które lokalny kapitalista chciał zamknąć i zmuszał go do podpisania zobowiązania, że nie zamknie fabryki i dalej będzie zatrudniać (tak było w przypadku oligarchy Deripaski, którego zrugał i zmusił do tego przy kamerach). Czy będzie coś przy tym produkować, to już sprawa drugorzędna. Oczywiście oligarcha dostał wsparcie od państwa, żeby nie był stratny. Czy Putin robi to, bo troszczy się o robotników? Oczywiście nic podobnego. Niczym nie jest tak przerażony jak wizją masowych buntów na tle gospodarczym. Konkurencyjnych polityków może wsadzić do więzienia i sprawa załatwiona. Natomiast jeśli strajki i protesty społeczne rozlałyby się po kraju to władza jego oraz stojącej za nim kliki byłaby śmiertelnie zagrożona.
Tak to działało dawniej i tak to działa teraz. Aby ruchy społeczne mogły skutecznie ustawiać sobie strategie i podejmować walkę, powinny być tego świadome. Jeszcze zapewne będę do tematu co jakiś czas wracał.
Xavier Woliński