Prole, robole, kredyciarze

Wczoraj uruchomiłem jakieś emocje związane z kredytami mieszkaniowymi. Opisując wcale niewesoły los osób na kredycie, okazało się, że dotykam jakichś bolesnych miejsc, a nawet wydobywam jakieś wyparcie, mimo że przesadne psychologizowanie nie było moim celem.

Użyłem słowa „kredyciarz” w takim samym znaczeniu jak czasem używam pojęcia „robol”, czy „prol”, czyli raczej opis jaki stosunek względem takich osób ma system, a nie ja sam. Kredyciarz, celowo ujęty w tekście w cudzysłów, żeby podkreślić do niego pewien dystans, to w świecie moich pojęć „niewolnik banku”, a nie jak niektórzy sugerowali jakiś „kapitalista”, czy „chciwiec”. Skąd w ogóle takie pomysły biorąc pod uwagę kontekst moich innych tekstów na temat sytuacji mieszkaniowej?

Ale skoro wyparte zostało wydobyte, to może czas zastanowić się nad problemem? To „psychologizowanie” w komentarzach ujawnia pewien problem w tym kraju, który zresztą próbowałem opisać w tekście. Indywidualizacja każdego problemu zbiorowego.

Traktujemy obecny stan, w którym ludzie są zmuszeni oddawać się w częściową „niewolę” banku na 30 lat, jako sytuację oczywistą. Tymczasem jest to wynik wyborów ideologicznych twórców III RP, a nie waszych wyborów indywidualnych. U zarania tego cyrku politycy, publicyści i cała reszta ideologicznej czapy, przerażona możliwością, że „powróci komuna”, w rozumieniu każdego zbiorowego działania poza konserwatywno-liberalnym status quo, podjęli decyzję, że wszystko musi być prywatne. Dotyczyło to nie tylko zakładów pracy, ale także mieszkań.

Chodziło o to, żeby jak najwięcej osób związać mentalnie z rodzącym się kapitalizmem, wytworzyć „z niczego” klasę średnią. Dlatego rozdano za półdarmo mieszkania komunalne, spółdzielcze czy zakładowe. Ale kiedy już rozdano wszystko, co było do rozdania, pojawił się problem. Co zrobić z kolejnym pokoleniem i tymi którzy się na to dzielenie nie załapali? No przecież nie wrócimy do „komunistycznego” budownictwa wspólnotowego! Zaczęto pchać ludzi w kredyty, często tworząc dziwaczne programy „dopłat do kredytów mieszkaniowych”. Środki publiczne szły na dotacje (nie po raz pierwszy i nie ostatni) na pompowanie prywatnej własności. Zamiast tworzyć fundusze na budownictwo komunalne, tworzono podwaliny pod bankiersko-deweloperską patologię.

Tak więc to, co wydaje się „moim indywidualnym wyborem” jest wyborem pozornym. Tak jak o rozparcelowaniu zakładów, zdecydowano o rozparcelowaniu wszystkiego innego. Czy oceniam moralnie decyzje osób, które w tej mikroparcelacji brały udział. Oczywiście, że nie. Kto by nie kupił mieszkania za 10 procent wartości? Kto mając wizję absurdalnie wysokich czynszów nie zdecydowałby się, mając takie możliwości, na kredyt? To wydawało się „logicznym rozwiązaniem”, nawet jeśli wiele osób na nie się nie zdecydowało, ze względu na potężne ryzyko kredytu zaciąganego na 30 lat. Chodzi o wybory polityczne, a nie indywidualne decyzje, które są tych decyzji politycznych i ideologicznych efektem.

To był ten sam moment, kiedy aparaty ideologiczne produkowały opowieść o „przedsiębiorcach” i że każdy musi założyć firmę, bo inaczej będzie „homo sovieticusem”. Dewiza III RP to „załóż firmę, weź kredyt”. I stąd teraz np. w jednej karetce jadą trzy firmy. Czy to znowu ocena wyborów tych ludzi w karetce? Nie, to krytyka systemu, który stworzono, żeby ci ludzie, aby się utrzymać jako tako na powierzchni, byli zachęcani do takich rozwiązań.

Jak widać pomysł był genialny. Ludzie faktycznie mentalnie są teraz tak związani z kapitalizmem, że właściciel jednego mieszkania czuje wspólny interes z rentierami, którzy zdzierają czynsz. Posiadacz jakiejś mikrofirmy uzależnionej od jednego „klienta” czuje, że ma wspólny interes z Bezosem. Działa? Działa!

Ale w tym wszystkim musi znaleźć się miejsce na element woli. Nie jesteśmy bezwolnymi trybikami w maszynie. Mamy jakąś świadomość, która pozwala nam, przynajmniej w części, rozpoznać sytuację i podstawy na których to wszystko jest zbudowane. Właśnie to, co mnie irytuje i czemu dałem wyraz w tekście, to ciągłe indywidualne strategie przetrwania w sytuacji, kiedy należy podjąć zbiorowe działanie.

Tak, nawet będąc na kredycie i żyjąc w „mieszkaniu banku”, można a nawet należy podjąć działania, które by amortyzowały ewentualne i wcale nierzadkie kłopoty ze spłatą kredytu. Można i trzeba walczyć o mieszkalnictwo komunalne, żeby w razie problemów ze wzrostem stóp, albo problemów zdrowotnych, albo choćby nawet w sytuacji rozwodu z przemocowym partnerem, mieć jakiś plan B.

W naszych organizacjach pojawiają się osoby, które były przekonane, że im nic się zdarzyć nie może, bo przecież wykonały dokładnie wszystko tak, jak projektanci tego systemu im radzili. Założyli firmę, wzięli kredyt. Byli porządnymi obywatelami, zawsze głosowali na słuszną partię, czytali odpowiednią prasę. Ale pojawiło się np. combo w postaci plajty firmy z powodów czysto zewnętrznych oraz przewlekła choroba. I zostali pozamiatani. Ich ukochani ideolodzy i politycy nie mieli im nic na taką okazję do zaoferowania. Ich prasa na ten temat milczy, bo opisuje raczej „ludzi sukcesu”. A oni zostali z nami, „lamusami” bez kredytu i firmy.

Tak więc dopóki bez emocji nie będziemy umieli przyjrzeć się swojej sytuacji, dopóty zamiast poddać ją refleksji i podjąć wspólne działanie, będziemy nieświadomymi trybikami ekonomicznej maszyny przez kogoś innego zaprojektowanej. 

I o to zbiorowe, polityczne, działanie tutaj idzie, a nie ocenę, czy to dobrze, że ktoś wziął kredyt czy nie dobrze, czy dobrze, że założył tę firemkę czy nie dobrze. Ważne, co dalej z tym robi. Zwłaszcza, że wchodzi teraz pokolenie dla których nawet te rozwiązania stają się zamknięte. Kredyty są absurdalnie drogie, a rynek firemek tak zapchany, że ciężko się wbić. System już nawet nie ma im do zaoferowania złudzeń.

Xavier Woliński