Wiem, że czytają mnie dość licznie także robotnicy i robotnice, więc wyobraźcie sobie, że są osoby, które w ogóle nie mają z wami styczności.
W czasie dyskusji na temat mojego wczorajszego tekstu o zjawisku wymazywania robotników z popkultury, jedna z czytelniczek napisała:
„Kiedy piszesz o „klasie robotniczej”, to ja się na poważnie zastanawiam, kogo masz na myśli, ponieważ ja nikogo z tej klasy nie znam. Znam ludzi pracujących w różnych sektorach, na różnych stanowiskach i za różne pieniądze ale nie znam nikogo, kto by pracował w fabryce”.
Nie mam zamiaru polemizować z tym stwierdzeniem, takie jest czyjeś doświadczenie, choć może być, dla wielu osób pracujących w fabrykach, zaskakujące. Najwidoczniej jednak powstała jakaś klasowa bariera tak szczelna, a wymazywanie robotników tak skuteczne, że tego rodzaju osoby istnieją, choć nie są, jak sądzę, Kulczykami.
Czytelniczka próbuje jednak swoje doświadczenie uogólniać, zastanawiając się, „czy robotnicy jako tacy nie wyparowali w ogóle”. Spieszę więc z wyjaśnieniem.
Co innego robotnicy. Po okresie kryzysu w latach 90. i na początku dwutysięcznych, zatrudnienie w przemyśle pod koniec tej drugiej dekady zaczęło rosnąć i utrzymuje się stabilnie powyżej pięciu milionów. Z jakiegoś jednak powodu powszechna wśród zwłaszcza klasy średniej z dużych miast jest mitologia o zaniku klasy robotniczej. Miliony ludzi, całe rodziny po prostu zniknęły ze sporej części dyskursu i tylko od czasu do czasu pojawiają się w świadomości w figurze „górnika”, równie mitycznego „potwora”, co minotaur, który gdzieś czyha w labiryntach kopalni. Inne grupy zawodowe występują już bardzo rzadko w środkach masowego przekazu lub popkulturze.
O tym z jakiego powodu tak się dzieje napisałem w poprzednim tekście.
Dlaczego jednak wiele osób jest wręcz fizycznie odseparowana od klasy robotniczej? Nie mogą jej spotkać, bo kiedy klasa średnia zmierza samochodem do pracy, a tym bardziej, kiedy pracuje zdalnie, robotnik już od szóstej pracuje przy maszynie. Gdzie mają więc na dłużej się zetknąć?
Dodatkowo, o ile w PRL czy wcześniej, fabryki były usytuowane blisko centrów miast, teraz bardzo często usytuowane są pod wielkimi miastami lub w małych miejscowościach, niejednokrotnie w specjalnych strefach ekonomicznych. Robotnicy m.in. dowożeni są autobusami pracowniczymi i można ich spotkać w mieście w większej grupie, jak na nie czekają. Ale w innych godzinach niż ta o której zmierzają do np. biur pracownicy usług lub tzw. wolnych zawodów.
Tak więc moja teza o „wypieraniu” klasy robotniczej z kultury i debaty to jedno. Nastąpiła też w dużym stopniu separacja fizyczna, czasoprzestrzenna. Z bardzo określonymi skutkami dla polityki.
Aby to się zmieniło, robotnicy musieliby wrócić symbolicznie do „centrów miast”. Zamanifestować głośno swoje istnienie. A tego nie da się zrobić bez dobrej organizacji, związków zawodowych i innych. Bez własnych mediów opowiadających ich historię, ich głosem.
Xavier Woliński