Śmieciówki wciąż znajdują obrońców

woman holding mop Photo by Pixabay on Pexels.com

Obrońcy „januszeksów” odzywają się za każdym razem, kiedy ktoś wspomni o umowach śmieciowych, jako formie zatrudnienia. Oczywiście celowo manipulują przedstawiając postulat ich likwidacji, jako chęć całkowitej eliminacji zleceń i umów o dzieło. Typowe, z rozmysłem prowadzone panikarstwo i mieszanie pojęć.

Przypomnijmy definicję stosunku pracy: pracownik zobowiązuje się do wykonywania pracy określonego rodzaju na rzecz pracodawcy i pod jego kierownictwem oraz w miejscu i czasie wyznaczonym przez pracodawcę. Koniec, kropka.

Całe szczęście opór z każdym rokiem maleje, z jednej strony dlatego, że coraz trudniej o pracowników, a z drugiej strony opowieść ideologiczna o konieczności „elastyczności” każdego pracownika powoli się wypala. Zmianę tę widać, gdy porówna się to z sytuacją sprzed kilkunastu lat, kiedy wprowadzaliśmy to pojęcie do obiegu w ramach roboty pracowniczej, związkowej. Roboty także wykonywanej w dyskursie.

Dziś o śmieciówkach krytycznie wypowiadają się politycy rozmaitych partii i publicyści różnych pism. Wówczas zaś jednak wsparcie było minimalne. Ale pojęcie udało się wypromować właśnie dzięki gigantycznemu oporowi, jaki stawili temu rozmaici „guru ekonomii” z Balcerowiczem na czele. Widząc coraz szersze rozpowszechnianie tego słowa, w desperacji w 2013-2014 roku zaczął opowiadać w mediach, że śmieciówki to mowa nienawiści.

To tylko oczywiście przydało mu jeszcze większej popularności, bo jak Balcerowicz coś krytykuje, to z automatu dla wielu osób nadaje to danemu zjawisku wiarygodności. I tak kroczek po kroczku, najpierw w ruchu pracowniczym, potem wśród niektórych dziennikarzy, a wreszcie na końcu polityków pojęcie weszło do stałego obiegu. Pokazuje to generalny wpływ oddolnej pracy na dyskurs. Rzadko cokolwiek realnie nowego powstaje na salonach politycznych.

Jednym z oszustw kapitalizmu, które w tej kwestii wielokrotnie podkreślaliśmy, jest złudzenie, że pracownik i kapitalista są równymi podmiotami, które sobie dowolne umowy podpisują. Tak, owszem, tak się dzieje może w przypadku jednego procenta specjalistów o których walczą headhunterzy. Reszta zazwyczaj, zwłaszcza w sytuacji panującego swego czasu dwucyfrowego bezrobocia, podpisuje to, co podsuwają, a nie odbywa jakieś wielkie negocjacje, co do zapisów poszczególnych punktów.

W 2016 roku GUS przeprowadził badania i okazało się, że 80 proc. zatrudnionych na umowach cywilnoprawnych pracuje nie z własnego wyboru. Jednocześnie co drugiego samozatrudnionego do założenia firmy zmusił pracodawca. Taka to wolność wyboru. I tak się zaczęły czasy, gdy hutników przenoszono na śmieciówki, a osoby sprzątające „wykonywały dzieło” myjąc schody w kamienicach komunalnych. Najwidoczniej uznano, że rzeźbi te schody, a więc „dzieło” jest uzasadnione. Umowy przeznaczone dla rzemieślników i wolnych strzelców stały się coraz częściej umowami domyślnymi dla wielu kategorii pracowników.

Awangardą w uśmieciowieniu rynku pracy były instytucje państwowe. Doszło do tego, że nawet sądy mające stać na straży „przestrzegania prawa”, zatrudniały pracowników zwłaszcza pionu technicznego na umowach śmieciowych.

Od lat zapowiadane jest całkowite rozwiązanie tego problemu, ale jakoś rządowi się z tym szczególnie nie spieszy i poza wprowadzeniem minimalnej płacy na umowach zlecenie. Wcześniej częściowo rząd PO-PSL objął te umowy ubezpieczeniem emerytalno-rentowym. I koniec tematu. Sprawa przycichła, bo sytuacja na rynku pracy uległa pewnej poprawie, a presja pracowników trochę zmieniła zwyczaje części zatrudniających, ale problem jest i kiedy tylko sytuacja ulegnie pogorszeniu, znowu powróci w podobnie silnym stopniu.

Dla mnie problemem generalnie jest dyskusja w kierunku dalszego oskładkowywania tych umów, tak żeby je w pewien sposób zrównać z umowami o prace i utrwalić jako jedną z formą zatrudniania. Nie, umowa, jeśli spełnia definicję stosunku pracy, powinna być automatycznie przekształcana w umowę o pracę bez żadnych dodatkowych problemów czy obciążeń dla pracownika. Powinna być przekształcana po interwencji PIP, czy związku zawodowego, a kapitalista potem może dowodzić przed sądem, i opowiadać, że się nie zgadza. Nie odwrotnie – pracownik latami udowadniający, że nie jest wielbłądem.

Mówi się o „obciążeniach przedsiębiorców” w Polsce, tymczasem to pracownik wiąż jest obciążany koniecznością dowodzenia swoich racji. Zbyt wiele kwestii jest przerzucanych na pracownika, który wciąż jest traktowany jak zło konieczne i obciąża się go kosztami funkcjonowania kapitalizmu i państwa.

Xavier Woliński