Trzeba rozgrywać polityków

Najlepszą strategią dla nas, osób walczących o ważne sprawy społeczne, ale też w ogóle dla wszystkich nie będących u władzy, jest myśleć o politykach w ten sam cyniczny sposób, jak oni myślą o nas.

Sztaby wyborcze traktują „masę elektoralną” i poszczególne jej segmenty nie jak żywych ludzi, ale „cegiełki”, by nie użyć słowa „pionki”, czy po prostu przedmioty gry. Jak urobić tę grupę, czy dana grupa jest wystarczająco liczna by zająć się jej problemami? itd. Wiadomo, wszyscy już w zasadzie się do tego przyzwyczaili i traktują coś, co moim zdaniem jest patologią tego systemu, jako oczywistość. Nie jesteśmy podmiotem gry w takim układzie, jesteśmy wyłącznie przedmiotem rozgrywek. Wszystko to oczywiście ubrane w teatralne kostiumy i patos pojęć takich jak „demokracja”, „wzrost”, „dobrobyt”, „patriotyzm”, „dobro wspólne”, „chrześcijaństwo” oraz „Polska, Polska”.

Znamy to. Wiadomo, co się dzieje przed każdymi wyborami. Niby nikt w te bajki nie wierzy na serio, ale to jak z reklamą, w którą też podobno nikt nie wierzy, a działa. Jak co do czego przychodzi to wszyscy rzucają się sobie do gardeł i walczą o „swój klub”, „o swoją partię”, jakby od tych naszych wzajemnych kłótni na dole zależało cokolwiek, a nie od pracy speców od urabiania opinii publicznej i pieniędzy, masy pieniędzy.

Ale warto zacząć myśleć o politykach tak samo. Budować takie struktury, które posiadają własne zaplecze, które zajmuje się analizą politycznych sił, poszczególnych grup dzierżących rozmaite formy władzy, a następnie wykorzystywać to w celu obrony naszych interesów. Obrony faktycznie dobra wspólnego. Realizacji naszych żądań.

Na małą skalę takie próby stosowałem w praktyce. Nie powiem w jakich sprawach, nie powiem o co chodził itd., bo nie mam zamiaru niczego odsłaniać. Ale przed podjęciem działań zawsze próbujemy rozpoznawać kto jest kim, gdzie, jaka grupa lubi albo nie lubi innej grupy itd. Gdzie są linie podziału u władzy, kto kogo chciałby wygryźć ze stołka.

Przeprowadzamy analizy, robimy biały wywiad, ustalamy strategie. Mamy u siebie socjologów i socjolożki, prawników itd., którzy dostarczają nam narzędzi, a inni za pomocą burzy mózgów dostarczają pomysłów. To jest na małą skalę robione, moim zdaniem wciąż za małą.

Moim celem zawsze była budowa swego rodzaju „instytucji kontrwładzy”. To znaczy takich instytucji, w których nasza inteligencja jest pożytkowana nie po to, żeby kimś rządzić, ale żeby „bronić interesów społeczeństwa”, a przede wszystkim grup pokrzywdzonych. Nie wyłącznie w formie opisów dramatów, nagłaśniania, ale formowania narzędzi.

Inspiracji do tego dostarczał ruch związkowy, który niestety w ostatnich dziesięcioleciach mocno podupadł i utracił w dużym stopniu elastyczność, zbiurokratyzował się i trochę za bardzo dał się włączyć w struktury systemu. Ale jednak wciąż związki dysponują jakimiś resztkami albo zalążkami takiego zaplecza. Kiedyś było znacznie większe, teraz wygląda na to, że wszyscy poszli w wąsko rozumianą „politykę”, albo „robić biznesy” i mało kto chce wykonywać taką robotę na rzecz „dołów społeczeństwa” a nie kariery.

I żeby było jasne, nie piszę o „profesjonalizacji”, czy tworzeniu technokracji, która by zarządzała ruchem, bo „wie lepiej”. Chodzi o funkcję służebną i analityczną. A nade wszystko o zmianę podejścia do władzy. Odwrócenie „oczywistej” sytuacji w której to oni nas analizują, kategoryzują, manipulują i rozgrywają. Zacznijmy robić podobnie i pozytywne efekty przyjdą szybciej niż się spodziewacie.

Xavier Woliński