„Pełny zakaz aborcji wchodzi kuchennymi drzwiami” – Wyborcza odkrywa świat III RP.
O tym, że w wielu miastach, zwłaszcza na tzw. ścianie wschodniej, nie można przeprowadzić legalnie aborcji piszę od dobrych 10 lat tutaj. Nie dlatego, że formalnie było to zakazane. Zwyczajnie fanatycy religijni „oddolnie” wymuszali taką a nie inną praktykę. Względnie konserwatywny personel sam podejmował taką inicjatywę, czy też raczej brak inicjatywy.
Teraz jednak dotknęło to Warszawy, więc jest troszkę większa awanturka. Z informacji podanych w gazecie wynika, że zwolniono lekarzy-dyrektorów, którzy dopuszczali do wykonywania (legalnych!) zabiegów aborcji. Doszło do tego, że jak mówi jeden z dr Maciej Socha: „Nie znam w Warszawie żadnego oddziału ginekologicznego, który otwarcie przyznaje, że wykonuje legalne aborcje ze wskazań medycznych”.
PiS, wiadomo jaki jest, ale co ciekawe są też wątki lokalnych „liberalnych” władz Warszawy: – Jeśli Warszawa jest progresywna i oficjalnie mówimy, że pomagamy kobietom, to chciałbym mieć tak zorganizowaną pracę, żebym mógł robić, co trzeba. Oczekiwałem też pomocy prawnej ze strony szpitala i miasta, gdy zaczną się ataki na mnie – mówi prof. Łukasz Wicherek.
I nie otrzymał jej, kiedy zaczęła nachodzić go policja: „Mimo próśb o wsparcie prawne ani dyrekcja szpitala, ani warszawski ratusz, któremu szpital podlega, nie zapewniły prof. Wicherkowi wsparcia prawnika”. Został odwołany ze stanowiska dyrektora Inflanckiej po zakwalifikowaniu do terminacji pacjentki z powodu zagrożenia życia, której inny z lekarzy pracujących w szpitalu tego odmówił. Ten lekarz nadal tam pracuje. Prof. Wicherek jest zaś orzecznikiem w ZUS-ie.
I tak się to rozprzestrzeniało, aż dotarło do Warszawy. Od wielu lat piszę, że w Polsce od 1993 roku mamy praktycznie całkowity zakaz aborcji, a te marne wyjątki, które dotyczyły jeszcze przed wyrokiem TK, paru procent, i tak są z każdym rokiem coraz bardziej ograniczane. Z jednej strony dzięki presji fanatyków, z drugiej dzięki życzliwości konserw trzymających władzę w tym kraju na rozmaitych szczeblach władzy, nie tylko stricte politycznej.
Ale kto nas chciał słuchać? Na pewno nie ci, którzy cieszyli się rzekomym „kompromisem”. Ci przymykali oczy na to, że żyjemy w fundamentalistycznym kraju. Dodatkowo, prawo na papierze nic nie znaczy, liczy się praktyka. Tą ostatnią niemal nikt się tutaj nie przejmuje. Przecież na papierze jest zapisane, więc o co wam chodzi?
Xavier Woliński