Wolność dla „ja”, czy wolność dla „my”?

Czy zakazać rozwodów? Zakazać, ale zakaz nie dotyczy elit prawicowych think tanków.

Ten rozłam w Ordo Iuris ze skandalem obyczajowym w tle to jest jednak piękny „plot twist”. Nie żebym był zszokowany, bo zwykle w takich środowiskach głoszących „wartości konserwatywne i rodzinne” jest największe natężenie hipokryzji.

To jest jak z awanturą o „świadczenie usług”. Kiedy państwo stoi po stronie drukarza odmawiającego usługi osobie z mniejszości to jest dobrze, a kiedy korpo odmawia wykonania usługi prawicowej partii, to jest źle.

Jeśli my i nasi kumple wygrywają w grze rynkowej to jest to „dobrze funkcjonujący kapitalizm”. Kiedy przegrywamy to nie jest kapitalizm tylko „socjalizm”.

Zakazy i nakazy w hierarchicznych ideologiach zawsze dotyczą poddanych. Elity (czy też osoby, które we własnych oczach za takie uchodzą) są w oczywisty sposób wyłączone i stoją ponad prawem. Dlatego jak podsłuchują nas to jest źle, ale jak my podsłuchujemy to jest jak najbardziej naturalne.

Prawica ostatnio wypaczyła pojęcie wolności, którym uwielbiają się posługiwać. W ich wolności chodzi o wolność dla nich samych. Oni są nadludźmi i mogą robić co im się podoba. Natomiast innym robić tego samego już nie wolno. Im więcej wolności dla nich, tym mniej wolności dla pozostałych.

To jest skrajnie egocentryczna ideologia, stawiająca „ja” w centrum. To „ja” oczywiście udaje walkę o interes wspólny, o rzekomą „wolność dla wszystkich”. A chodzi o to, żeby moja ekipa rządziła i decydowała kto może a kto nie może się rozwodzić, kto może drukować, kto ma być panem a kto poddanym w życiu społecznym, w życiu gospodarczym i politycznym.

I to jest podstawowa różnica pomiędzy naszym pojęciem wolności, w której nikt nie jest wolny, dopóki wszyscy nie są wolni, a ich pojęciem wolności, które oznacza, że wszyscy muszą być zniewoleni, żeby moje „ja” było wolne. Ich „wolność” polega na niewoleniu innych.

Xavier Woliński