Co powoduje, że mnie podobni są uważani za „strasznych radykałów”, tak „skrajnych”, że nie mieszczą się w ramach obecnej sceny politycznej? Zastanówmy się:
1. Głębokie przekonanie o tym, że obecny system polityczny jest dysfunkcjonalny i mało, wbrew nazwie, demokratyczny. Polega na wybieraniu raz na kilka lat patentowanych kłamców, którzy od młodziaka uczą się, jak dobrze „sprzedać towar”, czyli siebie i swoją partię. „Nas i naszych kolegów”. Są rewelacyjnie wyedukowani w tym, jak skutecznie manipulować emocjami, żeby wynieść ich do władzy. Nie jest to po prostu „wyrażanie woli ludu”, ani powielanie merytorycznej wiedzy, ale tłuczenie w kółko kilku sloganów i testowanie, czy „mają branie”.
Najbardziej jednak zadziwia fakt, że ludzie, którzy wybierają znakomicie wyszkolonych oszustów, potem dziwią się, że są okłamywani.
2. W swoim „strasznym demokratyzmie” uważam również, co jest jeszcze bardziej „niebezpieczne”, że demokracja powinna zostać rozciągnięta na miejsce pracy. Obecnie praca zazwyczaj jest wyjęta niemal w ogóle z refleksji o „demokratyzacji” (poza niszowymi kręgami). O ile tzw. „demokracja” w polityce polega na wybraniu ściemniacza raz na cztery lata i na tym koniec demokracji, to w przypadku zakładów pracy nie ma nawet pudrowania. Poza wyjątkami, wchodzimy po prostu w ściśle hierarchiczną strukturę w której panuje dyktatura. Nie ukryją jej nawet hasła o „płaskiej strukturze” i „rodzinnej atmosferze”. Do tego zresztą mają nas przygotować już w szkołach, bo raczej nie do samodzielnego, krytycznego, opartego na metodzie naukowej myślenia.
3. Uważam też, że nie istnieje takie zjawisko jak „wolny rynek”. Rynki są zawsze regulowane przez najsilniejsze podmioty gospodarcze (oraz państwo, na które te podmioty zazwyczaj mają ponadprzeciętny wpływ). Dlatego, to nie „niewidzialna ręka rynku” cokolwiek reguluje, ale dominujące w danej branży i obszarze firmy. Tutaj też domagam się przejrzystości i demokratyzacji, zwiększenia naszego wpływu na podejmowane decyzje, które nas dotyczą. Nie wierzę w żadne „samoregulujące się rynki”.
4. Staram się, o ile to możliwe, spoglądać z perspektywy „dołów”, zwyczajnych ludzi a nie salonów władzy, racji stanu, interesów gospodarczych 1 procenta wygranych na loterii życia, takich publicystów jest od groma, mają całe media dla siebie. Rzadko jednak pojawiają się takie, które prezentowałyby perspektywę takiej osoby jak ja, mojego środowiska, mojej rodziny i przyjaciół, mojej klasy. Spoglądam także na świat raczej z perspektywy poddanych rozmaitym opresjom grup.
5. Uważam, że jeśli ma się jakieś poglądy i zasady, należałoby je próbować też realizować, w miarę możliwości, lepiej lub gorzej, w rzeczywistości.
Już te poglądy czynią ze mnie takiego „strasznego wywrotowca” niemal z automatu. Oczywiście nie tylko ja podzielam tego rodzaju stanowisko, albo chociaż jeden z punktów. Sądzę, że jest nas całkiem sporo, bo mało kto należy do tego 1 procenta, a nawet 10 procent „wybrańców”. I nie wszyscy się jeszcze z tym pogodzili, że taka drabina bytów, z tak szeroko rozstawionymi szczeblami, w sferze polityczno-gospodarczej w ogóle istnieje.
Xavier Woliński