Istnieje taki fenomen, powracający w tekstach publicystów jak bumerang, że wyborcy często są bardziej na lewo w wielu kwestiach niż liderstwo ich partii.
Dzisiaj np. przejawia się to w kwestii liberalizacji prawa do aborcji, gdzie wyborcy i wyborczynie wszystkich partii opozycyjnych są za, ale ich liderstwo kwęka i stęka. Skąd to się bierze i jak można to wykorzystać, nie tylko w tej kwestii, ale także w kwestiach ekonomicznych?
Problem polega na tym, że jak pisał pewien brodaty filozof, „ideami panującymi każdego okresu były zawsze tylko idee klasy panującej”. To dotyczy tak kwestii gospodarczych, jak i kwestii „moralnych”. A nasza klasa panująca obecnie jest bardzo konserwatywna, choć lubi opowiadać o sobie, że jest „nowoczesna”.
Wszystkie media obsadzone są przez redaktorów, siedzących tam od lat i mentalnie nie nadążających za zmianami. Dlatego wciąż pojawiają się tam teksty jakby w kwestii ekonomii nic się nie wydarzyło i dalej noeliberalizm był świeżynką. Tak samo w kwestiach takich jak aborcja, nadal dzierżą tu władzę panowie, którzy wychowali się na półtajnych spotkaniach w salkach katechetycznych w latach 80. gdzie jak im się wydawało „robili politykę”. Czytali z wypiekami na twarzy konserwatywnych autorów, których teksty tu tonami przerzucano z USA.
Dzisiaj widzicie ich pomarszczone twarze w okienkach telewizyjnych komentatorów i fotkach przy tekstach w gazetach. To nie jest oczywiście wyłącznie kwestia wieku, bo część młodych autorów, żeby im się przypodobać (w końcu to oni rozdają wciąż jeszcze stanowiska), przyjęła te zmurszałe idee jako swoje.
Dlaczego to wszystko wygląda jak ten sam taniec od lat? Właśnie dlatego, że cała ta państwowo-ideologiczna nadbudowa nigdy nie nadąża za zmianami, które dzieją się podskórnie w społeczeństwie i które widać czasami w co bardziej pogłebionych badaniach. To jest inercja władzy, znana z różnych okresów historycznych.
Jak więc sobie z tym poradzić? Przede wszystkim nigdy się nie poddawać i żądać wszystkiego. Nie słuchać „zdroworozsądkowych” mędrców publicystycznych, tylko domagać się bezustannie realizacji wszystkich praw człowieka, przypominając przy tym, że prawa socjalne też są prawami człowieka. Koniec. Pewnych kwestii się nie negocjuje, tylko się walczy bez względu na przeciwności.
Po drugie prawica lubiła posługiwać się przez lata pojęciem „milczącej większości”. Otóż fałsz polegał na tym, że to lewicowa większość jest tu uciszana, tłumiona, gnojona, rozgrywana, dzielona i rządzona. Prawicowe, coraz dziksze ideologiczne obsesje powodują, że wiele osób czuje się tu jak pod okupacją. Ja też i to od wielu, wielu lat.
No więc, czas tym błaznom w rozmaitych partiach, tym gryzipiórkom w redakcjach powiedzieć, że śpiący olbrzym się obudził i koniec zabawy na nasz koszt. Jak nie zaczną realizować tego, co widzą w sondażach, to zostaną w następnym rozdaniu zmieceni. I tego mają się zacząć bać, a nie tego że coś im tak ideologicznie w mózgu nie styka. A żeby się bali, my nie możemy być potulni i potulne. Żądać, nigdy prosić.
Jako że większość z nich bardziej ceni koryto niż własne matki, przy odrobinie determinacji nie powinno to być aż takie trudne. Ale już czytam rozmaitych „uspokajaczy”, i „rozsądnych komentatorów”, że mamy przyciąć swoje oczekiwania. I to jest największe zagrożenie. Że znowu damy się „udomowić”. Odebranie nam podmiotowości, sprawczości na rzecz polityków, którzy jak pisałem są leśnymi dziadami z konserwatywnych bajek, to jest najgorsza zaraza, która niszczy nasze możliwości i od lat utrzymuje nas pod tą okupacją.
Żadnego „rozsądku”, żadnego „udomowienia”.
Xavier Woliński