Zaganianie do kieratu

W ostatnich dniach Internet wziął na celownik młodą kobietę z USA, która płacząc opowiadała o swoich pierwszych doświadczeniach w pracy. Pochłania jej tyle energii i czasu, że brakuje jej potem go na przyjaciół, czy spacer. Kiedy jedzie do pracy jest mrok i kiedy wraca z pracy jest już mrok.

Oczywiście, zaraz znalazły się śmieszki, które zaczęły jej tłumaczyć, że „tak wygląda dorosłe życie” i niech nie beczy, zmieni pracę, weźmie kredyt i tego rodzaju „życiowe porady”. Najczęściej ubaw mieli największy rozmaici „bitkoinowi inwestorzy”, „pozytywnie myślący, wizualizujący sobie karierę milionera” albo rentierzy żyjący z najmu, czyli z pracy innych.

Niektórzy zwykli ludzie pracy jednak, choć mieli dla niej przykrą informację, że tak właśnie to wszystko wygląda, sympatyzowali z jej emocjami, bo widzieli samych siebie sprzed wielu lat.

To jest unikalny moment, kiedy możemy przypomnieć sobie, jak wygląda (zdrowa!) reakcja organizmu na wrogie mu warunki. Zamiast zastanowić się nad nimi, ludzie reagują agresywnie na objaw tych warunków, czyli rozpacz człowieka zaciąganego do kieratu.

Podstawowym zarzutem, jaki w krótkim filmiku się przewija, jest to, że nie stać jej na mieszkanie w centrum, więc dojazd do pracy zabiera jej wieczność. To często jest pomijane w warunkach pracy, ale przecież czas dojazdu de facto jest częścią pracy. Jeśli ktoś dojeżdża godzinę w jedną stronę (a sporo osób poświęca na to jeszcze więcej), to nie pracuje 8 godzin tylko 10.

Dodatkowo łączy się to z kompletnym nieprzystosowaniem miast do „elastyczności” jakiej się wymaga od pracownika. Wiąże się to z brakiem przystępnych cenowo mieszkań na wynajem, tak żeby osoby mogły mieszkać bliżej swojego miejsca pracy.

Rynek mieszkaniowy w krajach anglosaskich i w skolonizowanej przez tę mentalność Polsce, jest nastawiony na zaspokajanie głównie apetytów rentierów i deweloperów, co powoduje kompletne niedostosowanie mieszkaniówki do potrzeb zwykłych pracowników. A to na pracownikach wszak opiera się prosperity danej miejscowości, a nie osobach, które mają „dochód pasywny”.

Tymczasem im mniej ktoś jest zamożny, tym mieszka na odleglejszych obrzeżach miasta lub poza miastem, co utrudnia dojazd oraz dobór odpowiedniego miejsca pracy. W dyskusjach często pomija się jak rynek mieszkaniowy ma wpływ na rynek pracy, ze szczególnym uwzględnieniem sytuacji przeciętnego pracownika.

To jedna sprawa. W Polsce czekałoby tę osobę jeszcze zapewne pytanie, czy zamierza zajść w ciążę w najbliższym czasie. Ponieważ kapitalizm to taki wspaniały, „naturalny dla człowieka”, system w którym najnaturalniejsza dla naszego gatunku sprawa, czyli ciąża jest niewskazana i traktowana jak choroba. Podobnie niewskazana jest prawdziwa choroba, która jest uważana wręcz za atak na firmę. I w ten sposób zamiast odpoczywać i się leczyć w domu, ludzie chodzą do pracy.

Tak więc owszem, rozpacz tej młodej pracownicy jest jak najbardziej naturalna i jest oczywistą reakcją na nieludzki system na który nas skazali. To jest reakcja kogoś do kogo dociera, że właśnie rozpoczął najprawdopodobniej wyrok dożywocia. I reszta złamanych już dawno temu ludzi mówi, że zamiast się buntować i sypać w tryby tej maszyny piasek, ma się dostosować, bo „takie jest życie”.

Ale czy to jest wciąż ludzkie życie?

Xavier Woliński