Zakaz myślenia

Jacek Żakowski, który jak wiadomo do wielkich radykałów nie należy, napisał umiarkowanie krytyczny artykuł w Wyborczej na temat ataku Leszka Balcerowicza na wyroki sądowe w sprawie frankowiczów. I dostało się biedakowi po głowie niczym takiemu lewakowi jak ja. Jak on mógł napisać tekst o tytule „Balcerowicz jak Ziobro. Odrzuca europejskie standardy”!

Natychmiast dostał reprymendę ze strony Ernesta Skalskiego, który usadził go szantażem „symetryzmu” i za pomocą generalnego „szczucia PiS-em”, co się po libkowej stronie dzieje notorycznie. Żakowski ponoć niegdyś niewystarczająco mocno ostrzegał przed partią Kaczyńskiego, za słabo histeryzował. Jakiekolwiek odchyły są tam brutalnie i szybko rozwiązywane argumentem każdego niezbyt lotnego umysłu: „jesteś agentem wroga”. Wiecie, skoro nawet na mnie próbują te tanie chwyty dla ćwierćinteligentów stosować, to co dopiero się dzieje na salonach libkowych!

No więc Żakowski się wyłamał. Choć zrobił to na piętnastej stronie Wyborczej, a Balcerowicz dostał wielką zajawkę dla swojego lobbingu bankowego na jedynce, to jednak trzeba było szybko go sprowadzić na glebę. Balcerowicz wpadł w furię i sugeruje, że coś jest nie tak z Collegium Civitas, że ma wśród swoich pracowników Żakowskiego: „Red. Żakowski jest kierownikiem katedry dziennikarstwa w Collegium Civitas. Jakiej etyki uczy studentów?” Czyli co? Wywalić czy tylko karny dywanik, bo ośmielił się podważyć niepodważalny autorytet?

Ale to nie koniec. Autorytet niekwestionowany podważyć się ośmieliła prof. Łętowska w artykule „Krajobraz po czy przed bitwą o franki? Polemika z prof. Balcerowiczem„. Przezornie zrobiła to na łamach Rzeczpospolitej. No i tam praktycznie rozorała brednie „pana profesora”. Jak to z nią bywa, trzymała się głównie kwestii prawnych i podkreśliła, że nierównowaga podmiotów na rynku jest znana od XIX wieku w świecie prawniczym, bo już wtedy ukryć się tego nie dało, że jednak na rynku wyłaniają się silni i słabi.

Ale przede wszystkim podkreśliła, że wyroki w sprawie frankowiczów są zgodne z wykładnią Trybunału Sprawiedliwości UE, który dość precyzyjnie określił, co jest, a co nie jest dozwolone w umowach. To jest problem banków, że nie stosowały się do prawa i że naruszały zasady. Argument, że „teraz za to zapłacą wszyscy”, słusznie wydaje jej się absurdalny, ponieważ to znosiłoby wszelką odpowiedzialność podmiotów gospodarczych, bo te zawsze mogą przecież mówić, że „kary przerzucą na klientów”. Ale także bezkarni byliby np. urzędnicy, bo przecież za ich wyczyny i głupoty płacą obywatele. Czyli w zasadzie oznaczałoby to wyniesienie ponad prawo silnych i możnych (co już w sumie się dzieje de facto, ale teraz chyba należałoby zrobić z tego obowiązującą zasadę, że jak masz małą firmę, to musisz płacić karę, ale jak masz wielki bank to już nie musisz nic, bo przecież jest za duży, żeby upaść).

O tej nierównowadze rynkowej pisałem też w swoich wcześniejszych tekstach. Łętowskiej oczywiście natychmiast dostało się od nie byle kogo, bo samego Witolda Gadomskiego. Prawdziwego „tytana intelektu” tego środowiska. Sama autorka odparowała bardzo celnymi ciosami w ramach krótkiego tekstu w Wyborczej, odsyłając po resztę argumentów do wcześniejszego artykułu w Rzeczpospolitej, którego jak sugeruje Łętowska najwyraźniej Gadomski nie zrozumiał. Biedaczek, za dużo konkretów na jego głowę.

Generalnie Niemcy mają takie powiedzenie: Denkverbot. Zakaz myślenia, zakaz wychodzenia poza dogmat lub potoczne interpretacje. Kiedyś nawet myślałem, żeby nazwać tak bloga, bo to dokładnie opisuje panującą w Polsce atmosferę. Mamy dwa wielkie konglomeraty polityczno-medialne, które surowo karzą za wychodzenie poza wąsko rozumiane interesy, zazwyczaj karą jest marginalizacja, a czasem zwolnienie z pracy. Każdy z tych konglomeratów oczywiście uważa, że występuje w imieniu interesu powszechnego, choć zazwyczaj działa na rzecz wąskiego interesu swojego środowiska. Ich wspólny sukces polega na tym, że udało im się wmówić większości społeczeństwa, że bronią jego interesów. I trzymają nas w żelaznym uścisku.

W takich momentach niezwykle cieszę się, że jestem poza wszelkimi tego rodzaju zależnościami personalnymi, finansowymi i politycznymi. Ta pozycja jest kosztowna, ale pozwala spojrzeć sobie w lustro rano bez odruchu wymiotnego. Pozwala nie bać się, że cię wywalą z roboty za nieprawomyślny tekst. To, co dzieje się w większości polskich mediów, to jest jakaś masakra i histeria. A wszystko to w grajdołku kilku kwartałów Warszawy, gdzie mieści się większość redakcji.

Xavier Woliński