Lewica to nasz wróg numer jeden – ogłaszają liberałowie

Ciężko to pojąć, ale libki nie wyszły wciąż z „szoku”, że lewica zerwała im się ze smyczy w sprawie Funduszu Odbudowy. Zajmuję się teraz innymi tematami, ale przeglądałem tygodniki i portale w poszukiwaniu inspiracji. I okazuje się, że w liberalnych mediach nadal trwa festiwal histerycznych oświadczeń przeciwko lewicy.

Dzisiaj Kultura Liberalna postanowiła dokonać jakiejś chyba „pogłębionej” analizy obecnej sytuacji pod znamiennym i radosnym dla mnie tytułem: „Nieunikniony rozwód liberałów i nowej lewicy”. 

W tym celu sięgnęła po osobę, która w kręgach PO uważana jest za intelektualistę i stratega, czyli Bartłomieja Sienkiewicza. Tytuł tych rozważań wiele mówi: „Współczesna lewica jest większym zagrożeniem niż populiści”. W sumie lewica zawsze musiała być „populistyczna”, bo odwoływała się do interesów ludowych, a nie interesów elit. Tak więc taki zarzut może cieszyć – lewica ma szansę znowu stać się niebezpieczna dla polityki antyspołecznej. Oczywiście Sienkiewiczowi nie tylko o to chodzi, ale o „populizm” rozumiany jako ideologię PiS.

Jedna gazeta, jedna telewizja, jeden prezydent

Wywiad otwierają rytualne peany na cześć polski liberałów, którzy dokonali „cudu transformacji”. Ano, pamiętam ten cud, bezrobocie, zamieszki, strajki, wieszający się ludzie z powodu długów, biedaszyby… No, ale to „nieuniknione koszty transformacji”.

Wiadoma sprawa. Jedyne co ewentualnie jest problematyczne dla Sienkiewicza, to fakt, że w latach 90. „żyliśmy w kraju jednej gazety, jednej telewizji i jednego prezydenta (…) To jest w pewnym sensie grzech środowiska „Gazety Wyborczej”, której ówczesna potęga była nie do wyobrażenia dla współczesnych obserwatorów sfery publicznej”.

To jest bardzo interesujące, że czytam to na łamach liberalnego medium. Tak właśnie było. Różnica jest teraz taka, że zamiast jednej, mamy dwie, a konkretnie dwa konglomeraty medialno-polityczne, które opowiadają dwie sformatowane opowieści, i tak samo bezwzględnie wspierają swoją partię. Ale miło, że liberałowie też zauważają, że tutaj różnorodności specjalnej nigdy nie było. A bez różnorodnej sfery medialnej nie ma mowy o normalnych decyzjach demokratycznych.

Dalej autor daje drażniący wykład o utożsamieniu „wolności” z „liberalizmem”. Tak, oczywiście, tylko liberalizm ma monopol na pojęcie i realizację wolności. Ile razy by tego nie powtórzyli, nie stanie się to prawdą.

Maksymalizm etyczny?

Później już robi się coraz dziwniej. „Jesteśmy świadkami wydrążania duszy liberalnej przez lewicę!” – straszy nagle były minister. „Jeśli wyznacznikiem liberalizmu ma być przejście na stronę lewicy, czego dokonuje Müller, a mianowicie zajęcie się wyłącznie marginesami społecznymi w imię maksymalizmu etycznego, tracąc z oczu większość”.

Po pierwsze, „zajęcie się”, jak to ujmuje intelektualista z PO, mniejszościami i ich obroną to rola lewicy, ale także każdej osoby, której nie jest obce takie pojęcie jak prawa człowieka. Wydawałoby się, że liberałowie je znają, ale chyba słabo stosują w praktyce.

Po drugie, to jest bardzo interesujące, że „maksymalizm etyczny” zarzuca lewicy polityk, który sam awanturuje się razem z całym tabunem mu podobnych tuzów liberalizmu, o porzuceniu pryncypiów etycznych w sprawie głosowania nad Funduszem Odbudowy.

Może powiedziałby to Tomaszowi Lisowi, który w najnowszym Newsweeku napisał półtorastronicowy kolejny tekst, w którym bezkompromisowo stosuje „maksymalizm etyczny”, zarzucając parlamentarnej lewicy, że dokonała połączenie PPR, KPP z endecją. „Czy fundamentem jest interes, czy są nim wartości” – dramatycznie pyta redaktor naczelny jednego z największych tygodników liberalnych w Polsce. No ja tam nie wiem, nie straciłem programu w TVP i reklamy z mediów państwowych w wyniku zmiany władzy, więc ciężko mi rozważyć.

Wracając do Sienkiewicza. Płynnie przechodzi od maksymalizmu etycznego do kwestii poparcia Funduszu Odbudowy:

„Przetrwanie liberalizmu zależy od zdolności rozwarcia tych obcęgów. Z jednej strony, postępującej rewolucji maksymalizmu etycznego lewicy, a z drugiej strony – likwidującej ludzką wolność komunitarności populistów prawicowych. Liberałowie mają nieprzyjaciół po dwóch stronach. Jedni są znani – i wiemy, czego się można po nich spodziewać, znamy język, którym powinniśmy o tym mówić. Ale po drugiej stronie mamy kogoś pozornie o wiele bliższego nam, ale równie niebezpiecznego. Przypomnę, że rozmawiamy dzień po tym, jak Lewica zawarła z PiS-em układ – właściwie o przetrwaniu PiS-u w dotychczasowej formule rządów”.

Czy komuś tu nic nie zgrzyta? Mamy zarzut liberała polskiego sortu, który zarzuca lewicy z jednej strony, że poparła ważny dla większości program unijny, a z drugiej strony zarzuca zbyt duże skupianie się na obronie mniejszości. I bądź tu z tymi libami mądry… Czego nie zrobisz i tak stajesz się dziedzicem Bieruta i Stalina.

„Lewica swojej przyszłości upatruje w upadku liberalizmu” – ogłasza. I znowu prawicowcy straszą nas lepszymi czasami.

Tak więc mamy osobę, która uważana jest za jednego ze „strategów” w tym gronie, który wprost wskazał, kto jest podstawowym przeciwnikiem, a nawet wrogiem dla liberałów. Lewica.

Śladem tego myślenia jest to, jak wspomniany redaktor Lis potraktował posłów Hołowni i PSL w kwestii głosowania za Funduszem Odbudowy. W skrócie, mimo że nie podjęli żadnych negocjacji i nie postawili żadnych warunków, czyli postąpili jeszcze chyba gorzej (?), zagłosowali bezwarunkowo za tym programem. Ale, oj tam, oj tam. Po gigantycznej tyradzie przeciwko lewicy, Lis w dwóch zdaniach stwierdza, że „PSL nie miało wyjścia, bo walczy o wieś”, a Hołownia niby poparł, ale nie prowadził negocjacji. Lewica zaś o nic nie walczy, więc poprzeć mogła tylko za jakieś szemrane interesy.

Lojalność względem suzerena

Tak więc chyba widzicie w jakiej intelektualnej matni znaleźli się liberałowie. Błędy logiczne, niejasności, kompletne pogubienie. Nie chodziło o samo zagłosowanie, chodziło o to kto zagłosował. PSL i Hołowni się upiekło, lewicy nie mogło. Lis przypomina, że kiedyś były wątpliwości, czy lewica będzie lojalna względem „demokracji”, a teraz się okazało, że nie jest lojalna i zdradziła. Jeśli podstawicie pod pojęcie „demokracja” słowo „liberałowie” to wszystko stanie się jasne. Lewica przestała być lojalna względem suzerena liberalnego. I to jest coś, czego wybaczyć nie tylko nie można, ale trzeba użyć wszystkich możliwych narzędzi, medialnej propagandy i rozmaitych nacisków, żeby lewicę za ten brak lojalności ukarać.

Tylko czy to jest jeszcze możliwe? Nakłady potężnych kiedyś tygodników i dzienników liberalnych spadają, programy informacyjne TVN oglądają w dużym stopniu emeryci, PO także spada. Dawna potęga się kruszy i czy połajanki Lisa, Michalskiego, Wielowieyskiej w ogóle mają jeszcze strategiczne znaczenie? Może być wręcz przeciwnie – im bardziej grzmią, tym bardziej dana formacja wychodzi z cienia i staje się interesująca. W końcu lepiej żeby mówili o niej cokolwiek, niż milczeli jak dotąd.

A na koniec wisienka na torcie. W Newsweeku spadkobierczynią tradycji PPS i swojego dziadka, Stanisława, Jacek Dubois ogłasza… posłankę PO Klaudię Jachirę. Dla każdego kto choć troszkę liznął historii PPS to jest taki absurd, że nawet nie mam siły tego komentować.

Xavier Woliński