Pracownica galerii. Wyzysk i mobbing

Photo by Duangphorn Wiriya on Unsplash
Poniżej tekst Moniki, pracownicy sklepu odzieżowego w galerii handlowej. To kolejny "gościnny" tekst z cyklu pracowniczego, w którym oddaję przestrzeń osobom, które najrzadziej dostają ją w mediach. Pracownikom, zwłaszcza fizycznym oraz szeregowym pracownikom i  pracownicom usług.  Zapraszam do lektury, a jeśli chcesz podzielić się swoimi doświadczeniami, to proszę o kontakt.

Pracuję jako sprzedawczyni w firmie odzieżowej mającej się za postępową i nowoczesną. Gdy wystawiają ogłoszenia o pracę, próbują zwabić nieświadomych niczego ludzi elastycznym grafikiem oraz prostą drogą awansu ze sprzedawcy na kierownika (prawie jak od pucybuta do milionera, skąd my to znamy?). Jednak najczęściej jest to ściema. Jeżeli nie podliżesz się RKS (regionalnemu kierownikowi lub kierowniczce sprzedaży), nie masz na co liczyć.

Staż pracy ci w tym nie pomoże. Pracuję tam już 1,5 roku i pomimo zmiany umowy po dziewięciu miesiącach na taką na dwa lata nie otrzymałam żadnej podwyżki, a obiecywana jest przy każdej następnej, niezależnie czy jest jakiś awans czy nie. Dlaczego? Otóż jest pandemia. Ciesz się człowieku, że masz jeszcze tę robotę za najniższą krajową. Przykre to jest, ale jakby nie patrzeć, to na więcej mogę liczyć od PiS-u, niż od własnego pracodawcy, oni chociaż coś podnieśli, mimo tego że światopoglądowo jestem od nich o lata świetlne daleko.

Następna kwestią jest mobbing. Zawoalowany, bo nikt przecież nikogo nie bije. Za to wyżywanie się na pracownikach „niższego szczebla” przez niektóre jednostki jest na porządku dziennym. Klasizmu zatem nie zaznajemy tylko od klientów, chociaż to jest też duży problem, bowiem klienci mają na sumieniu traktowanie nas jak swoich służących. Wyżywają się na nas, uważają, że na pewno nie jesteśmy wykształceni, dlatego pracujemy, tam gdzie pracujemy i powinniśmy się cieszyć, że nie kopiemy rowów. Znaczna część z nas ma wyższe wykształcenie, albo chociaż usiłuje je zdobyć.

Wracając do kwestii wyżywania się na nas przez zwierzchników wspomnę, że jedną z form jest tworzenie warunków do rozwoju wirusa covid-19. Otóż oczywiście, jako sklepy nie pracujemy, nie prowadzimy sprzedaży przynajmniej, ale istnieje coś takiego jak support, czyli wymienianie się pracownikami między różnymi salonami w obrębie miasta. Jak dla mnie, w czasie największego chyba przyrostu zakażeń, jest to działanie nieodpowiedzialne

Tyle się teraz mówi o zostaniu w domu, o zachowaniu odpowiedzialności społecznej itd. A nas jednak ktoś zmusza do jeżdżenia po mieście, widzenia się z obcymi dla nas ludźmi, którzy nierzadko są przez swoich przełożonych zmuszeni do kłamstwa w przypadku podejrzenia u siebie zakażenia covidem (mam na myśli kłamstwo o dacie przebywania w pracy i o osobach, z którymi się przebywało), w celu oczywiście zachowania (kosztem ich zdrowia) jak największej liczby pracowników.

Firma nas nie awansuje, a tymczasem awans dostaje osoba, która nie ma do tego kompetencji i nadużywa swojej władzy. Zatrudnia się pracownika, po czym się go zwalnia za drobnostkę, po dwóch tygodniach. Bez konsekwencji. U nas pracownik nie jest doceniony. Tylko się go wykorzystuje. Mam wrażenie, że firma oprócz lichego wynagrodzenia oferuje nam same wymagania. Wyśrubowane oczekiwania co do miesięcznych utargów, ucinanie premii za kradzieże ze strony klientów (jesteśmy jedną z niewielu sieciówek mającą jeszcze wspólną odpowiedzialność finansową), dodatkowo naszym obowiązkiem jest wchodzenie dosłownie klientowi w dupę już na wejściu (nie oszukujmy się, kto lubi, kiedy już od wejścia chodzi za nim obsługa zasypująca go pytaniami?).

Co do umów, przynajmniej u nas w salonie wszyscy mają umowy o pracę. W większych są zatrudniane osoby tzw. „przynieś, wynieś, pozamiataj” na umowę zlecenie. Oczywiście w czasie pandemii zostały one w pierwszej kolejności wyrzucone i pozostawione z niczym.

Chciałam założyć związek zawodowy, jednakże musiałabym pojeździć po salonach, również zapewne w innych miastach i województwach, a na to obecnie nie mam środków. Jest u nas funkcja, pożal się boże, przedstawicielki pracowników, która, nawiasem mówiąc, wprowadziła, bez żadnego porozumienia z pracownikami (wystarczyłaby chociaż ankieta) rzekomo korzystny dla nas układ, robiąc nam z całego etatu dziwny twór 4/5 i obniżyli nam wynagrodzenie do 80 procent (specjalnie obniżyli ten etat, bo normalnie przecież nie ma prawa obniżyć nam poniżej najniższej krajowej), a my i tak zapieprzaliśmy cały, bo godziny trzeba było odrabiać za pół marca i kwiecień, kiedy był twardy lockdown.

Marzy mi się reforma prawa pracy, chroniąca prawa słabszego, czyli pracownika. Taka, która spowoduje, że faktycznie, to prawo będzie przestrzegane. Wzmocniona siła inspekcji pracy, ale też żeby ludzie byli bardziej ludzcy i empatyczni. Tak po prostu.